Ufff, chwila spokoju. Trufla ładnie się goi, w kubraczku wygląda uroczo o czym zapewniam ją nieustannie żeby jej było przyjemnie, je, pije, siusia i gania nie tylko ptaszki ale i z kotkami się "bawi" . A ja zasuwam na dwa domy i jestem ciekawa jak sobie wszystko logicznie poustawiam zważywszy na fakt,że w poniedziałek na 9 rano mam się stawić w pracy. Pomyślmy: Trufla której należy podawać leki. Odyn, którego trzeba pilnować z jedzeniem i piciem bo od wczoraj znów się zaczęło lekkie popłakiwanie w kuwetce mimo, że w diecie nie zmieniło się absolutnie nic. Nadal miękkie z siemieniem lnianym, chrupki od wielkiego dzwonu tylko, w końcu musi sobie na czymś zęby ćwiczyć a wiadomo, wolę,żeby obgryzał chrupka niż na przykład moją rękę czy nogę. Saper huśta się radośnie na firance lada dzień będą z niej tak zwane "makarony" i wyraża stanowczą chęć eksploracji mieszkania dalej niż przedpokój a ja się boję, bo balkon jest otwarty a babka nie uznaje moich tłumaczeń w kwestii osiatkowania. Bo nie i już. Innych argumentów brak. To znaczy przepraszam, argument jest. "Bo jak ona miała kota to on nie chciał wychodzić na balkon bo się bał a całe to siatkowanie to bzdura i fanaberia. " W pokoju w którym mieszkam ze Smarkotami to samo. Nie ma opcji osiatkowania okna. Nie. Bo nie i już. Bo co sąsiedzi powiedzą? Nadmienię jedynie,że okno aby pokój przewietrzyć otwieram tylko wtedy, jak mam 100 % pewności,że Smarkoty śpią w pudełku i najmarniej godzinę nie wstaną,żeby szkodzić. A i tak miałam ostatnio dodatkową spinę o pranie. Bo jest jakieś kościołowe święto i nie, nie będę wieszać prania na balkonie bo nie pranie się wiesza tylko obrazek. Ok, obrazek mogę powiesić, mam taki ładny,ze śmigłowcami nad morską tonią, jest naprawdę uroczy, ale tak mi coś mówi,że to chyba nie w tym rzecz. Zatem zebrałam brudne szmaty w torbę, zadzwoniłam po syna i pojechałam robić pranie u siebie w domu. Dzień później pojechałam i przywiozłam czyste i suche. Babka oczywiście bulwers totalny i gadka że ze mną się nie da rozmawiać. Da się.Byle z sensem. Ja biorę poprawkę na fakt,że ona ma 94 lata i swoje fanaberie ale do jasnej i niespodziewanej kalarepy ludzie no... Chciałabym wrócić do siebie do domu przysięgam. Boję się,że w poniedziałek mimo wyciszonego telefonu będę mieć zabawę po pachy, bo w piątek od 9 do 13 wydzwaniała co 3 minuty że to,tamto , siamto że co ja robię, że gdzie ja jestem, że zakupy,że czemu nie odbieram... Odebrałam raz. Powiedziałam,że jestem w pracy i nie mogę rozmawiać do jasnej cholery. E tam, co ja to obchodzi, ona musi mi pilnie powiedzieć,że właściwie to sama nie wie co i zadzwoni zaraz. Gdyby nie fakt,że jednak czasem dzwoni do mnie moje dziecko to zwyczajnie bym ten cholerny telefon wyłączyła... Zanosi się na wesoły tydzień przysięgam...
Co do weta - jak się Odyn raczył zepsuć byliśmy w Pupilu na Zagórskiej, w poniedziałek na konsultacji w gabinecie doktora Kwiecińskiego, na Wrzosowej. Teoretycznie jest dobrze w praktyce nie jest. Popuszcza nadal, pościel zmieniam co 2 dni jak dobrze pójdzie. Nie nadążam z praniem wykładziny i koca na wersalce. O tym w jakim stanie są moje podkoszulki nie wspominam, już zaczęłam szukać pieluszek ale wszystko co znalazłam jest niby XS ale od 2 kilo w górę a Odyn tak czy siak ma dupinę chudą straszliwie. Niby je, pije i tak dalej ale to się nie przekłada na jego gabaryt w porównaniu do Sapera... I teraz jak wspomniałam od poniedziałku zacznie się cyrk po pachy, bo ja do roboty, Trufli pilnować trzeba, Smarkotów też i tak się zastanawiam czy by zwyczajnie wychodząc rano nie zamykać drzwi do mojego pokoju na klucz, bo czort wie, co babce do łba strzeli. otworzy drzwi "bo się kotki nudzą" zapomni o tym zostawi otwarty balkon a ja do diabła muszę się skupić na pracy a nie na myśleniu co się dzieje w domu. Maskara po prostu ehhh