OPOWIEŚĆ O TYM,JAK GIL W NOSIE I SZMERY W OSKRZELACH WPŁYWAJĄ NA CZŁOWIEKA....
Wiem,że dawno mnie nie było,wiem, ale dopiero teraz w końcu mam chwilę,żeby zajrzeć na forum na czas nieco dłuższy
A zaglądam między innymi po to,żeby podzielić się z Wami kochane dziewczynki wiadomością wstrząsającą nader, otóż trzy tygodnie temu (jakoś tak bo pamięć wiekiem nadwątlona może mnie mylić ) popełniłam ni mniej ni więcej a PRZESTĘPSTWO....Tak sądzę.
A zaczęło się tak prozaicznie...
Syn mój ukochany jęczał,męczył i marudził,że ucho go boli. Że katar ma. Że kaszle.... Jak na matkę idealną przystało dałam mu polopirynę i poradziłam,żeby przestał skamleć i umierał jak mężczyzna bo co mnie jego ucho i katar skoro Trufli wyrósł modzel na łapie, Brutus utyka na zadnią nogę (czasem tylko mu się coś popitoli i zapomina NA KTÓRĄ ) a Snickers oprócz nocnych śpiewów pod oknami roznosi drewno z drewutni oraz ryje w glebie w poszukiwaniu czegoś co można zamordować i tym samym przerobił podwórko na poligon do testowania czołgów. Masza sama nie wie czego chce bo w trakcie memlania mojego podkoszulka czasem się zapomina i zwyczajnie gryzie mnie w wątrobę a Artem dostał świra i własnej matki nie poznaje więc oswajamy się ze sobą na nowo. No więc co mnie ucho obchodzi pewnie boli przez katar łykaj polopirynkę a jak za trzy dni nie przejdzie to cię synku uśpię bo co się męczyć nieprawdaż będziesz.
Po trzech dniach nie przeszło a wręcz się pogłębiło, Młody wydmuchując nos trąbił jak szczególnie duży i dorodny słoń no i wyglądał strasznie słabo oraz nieszczególnie więc postanowiłam jednakowoż go uśpić. I pojechaliśmy w tym celu do nocnej przychodni szpitalnej. W przychodni ludzi tłum. A nawet dwa tłumy. Zasmarkane, zagilone chore i co tylko. Kiedy nadeszła nasza kolej zapytałam jedynie syna mego ukochanego czy w bagażniku samochodu jest saperka i worek z wapnem, którym to pytaniem spowodowałam oburzone charchoty osób zgromadzonych w poczekalni, ucałowałam go serdecznie i już ze spokojnym serduszkiem czekałam na werdykt lekarza. Ku mojemu ( a i syna ) zaskoczeniu okazało się, że ma on jedynie anginę oraz zapalenie ucha co w żadnym wypadku nie kwalifikuje go do eutanazji ponieważ to się leczy. Wykupiliśmy antybiotyk, synuś posłusznie łykał i jakby szło ku lepszemu ale jak wiemy z różnych filmów po okresie sielanki następują wydarzenia wstrząsające. No i nastąpiły, taka ich mać....
Obudziłam się któregoś dnia przekonana,że Artem w końcu przypomniał sobie kim jestem i raczył spędzić noc na mojej klatce piersiowej albowiem dusiło mnie coś straszliwie, w nosie miałam dużego i kolczastego robaka a raczej kilka, które urządziły sobie wyścigi oraz ogólnie nie czułam się najlepiej. Otwarłam oko z dużym trudem, zmory na klacie nie stwierdzono, robaki radośnie galopowały a poranna kawa tak jakoś mi nie smakowała... A potem zaczęłam kaszleć.
Artem uciekł do kotłowni, Masza załamywała ręc...Łapy załamywała, a moje pieski ukochane przebywające w tym czasie w domu z dużym zainteresowaniem spoglądały n a podłogę po każdym ataku kaszlu zapewne w nadziei,że gdzieś w okolicach stołu kuchennego namierzą poniewierające się fragmenty moich płuc czy tam innych farfocli co to człowiek ma w środku. Przerzęziłam trzy dni i pod naciskiem rodziny która podobno przez moje nocne kaszle nie mogła spokojnie spać (między innymi mojej mamusi głuchej notabene jak pień ) ucałowałam zwierzyniec na pożegnanie (Brutus z żalu po pańci zaczął utykać na wszystkie cztery nogi Trufli zagoił się modzel a Snikers zaśpiewał mi pożegnalną serenadę ) spisałam testament * i wyruszyłam w swą ostatnią podróż czyli na pomoc nocną i świąteczną. W tej ostatniej drodze towarzyszył mi syn (jako kierowca) oraz moja potencjalna przyszła synowa (jako wsparcie duchowe ) .W drodze wspominaliśmy sobie najpiękniejsze momenty naszego wspólnego życia,między innymi przypomniałam synkowi jak to dziecięciem będąc miał zwyczaj za przeproszeniem obsrywać się od pięt po czubek głowy, co bardzo wzruszyło moją potencjalną synową Dominisię ( no serio, miała łzy w oczach, zawsze mówiłam,że to bardzo emocjonalna i skora do wzruszeń dziewuszka... ).
W nocnej przychodni dowiedziałam się,że mam najnormalniejsze na świecie zapalenie oskrzeli zatem moja prośba o Pawulon jest bezzasadna, dostałam antybiotyk i wróciłam do samochodu radośnie wypluwając płucka.
A w samochodzie... A w samochodzie czekało na mnie FUTRO. Mniej więcej 2 miesięczne, chude jak patyk, zmarznięte, miziaste tak,że po prostu szok... Młodzież zapytana "CO TO KURNA JEST " odpowiedziało tonem wypranym z szacunku ,że jest to kot, który chodził między samochodami na parkingu, cały mokry i się z zimna trząsł jak galareta więc wzięli go do samochodu żeby się zagrzał. Oraz wysechł. No i co ja miałam robić, wywalić smroda z powrotem na parking ?! Położony przy dość ruchliwej ulicy ? No, jeszcze czego... Przy okazji pragnę nadmienić,że próba określenia płci przy pomocy latarki wbudowanej w telefon jest trudna....Bardzo....
Szczególnie jeśli obiekt poddany badaniu próbuje się jednocześnie przytulić, wejść pod bluzę, memlać podkoszulek, strzelać barany, tulać, miziać, podgryzać oraz zwiedzić samochód. Dlatego też płeć określiłam wstępnie jako żeńską i zaczęłam snuć plan. ( No wiecie, robaki, uszy, testy, szczepienia, książeczka, jutro do weta dopytać o wiek, ciekawe czy ta mała zołza zakocha się w Brutusie czy może w Snikersie, umówić termin sterylki jak nauczyć futrzaka paskudzić do kuwety.... )Na snuciu minęła mi droga do domu, gdzie okazało się,że jednakowoż jest to kocurek. Któren to koci pomiot został roboczo nazwany Fiodorem. Dla przyjaciół Mrumru. Kocipomiot połaził, pozwiedzał oberwał ze dwa razy po uszach od Artema i Maszeńki no i jakoś tak został...
Nakarmiłam upiora, dałam pić i podusię pod włochaty zad, zapoznałam z psami.... W tym czasie kotku zachciało się siusiu. Łaził, przykucał, kręcił się niespokojnie... Aż w końcu wyczaił,że jest łazienka, gdzie dotarłszy, rozejrzał się wlazł do kuwety Maszeńki po czym z wyrazem wręcz mistyczej ekstazy na włochatejmordzie- nalał obficie. Po czym postawił eleganckiego klocuszka.I zagrzebał nader dokładnie.... Już wtedy coś mi w głowie błysnęło,że coś chyba jest nie teges, bo rozumiecie, małe toto takie, chude, znaczy bezdomne.... A raczej nie zaobserwowałam w moim mieście prozstawianych kuwetek dla bezdomnych kotków... No i to futerko w całkiem niezłym stanie jak na paprocha znalezionego na parkingu. A obok są domy.... Stwierdziłam zatem,że skoro ktoś w taką pogodę (śniegu kupa, mróz -17 oraz ogólnie jest be ) pozwolił kociemu dziecku wyjść z domu bez obróżki z adresem, to znaczy to ni mniej ni więcej,że jest nieodpowiedzialnym debilem i nie zasługuje na futro. Odczekałam dwa dni, żeby nie było, może jakieś ogłoszenie się pojawi, na fejsie na stronie z ogłoszeniami mojego miasta,na olx no wiecie. Nie pojawiło się. A Fiodorek został u mnie. Przynajmniej chwilowo dogadał się z Maszą, Artem udaje że go nie widzi, Trufla udaje,że go nie zna także samo i Brutus i tylko Snikers nauczył się wykonywać manewr mijania już w momencie kiedy pomiotek pojawia się w odległosci 10 metrów od niego. Albowiem z racji posiadania fajnego puchatego ogonka stał się celem ataków bo to takie rozumiecie straszne zabawne, jak ogon leży na podłodze i można na niego skoczyć z zasadzki... I wbić jadowite kiełki i warczeć, szarpać, gryźć oraz wyrywać futro.
Obecnie jestem na etapie poszukiwania domu dla małgo smroda, bo cholera wiecie, ja bym chętnie zostawiła potwora, jest strasznie śmieszny, mruczy praktycznie non stop, i nie miauczy najwyżej cichutko poskrzypuje, paskudzi do kuwetki, wybredny żywieniowo nie jest psy go lubią ogólnie, ale cholera, ja lada dzień znów wyjadę.... A moja mamusia go nie lubi. O moim koledzejeszczemałżonku nie wspomnę....
I to wszystko tylko przez to,że miałam gila i zapalenie oskrzeli...
I takie pytanie mi się nasuwa pod koniec tej opowiastki, mianowicie czy ja popełniłam przestępstwo? Bo ewidentnie, pomiotek jest/był czyjś. Problem w tym,że nikt go nie szukał...A ja rozumiem okraść bank ( w końcu to oni pierwsi zaczęli ), jubilera ( bo diamenty najlepszym przyjacielem kobiety ) czy coś w tej podobie no ale cholera,żeby KOTA kraść ?
*Pod wpływem nalegań mojego syna usunęłam z testamentu zapis "Będąc zdrową na ciele i umyśle ", albowiem syn mój ukochany stwierdził był,że jak to sformułowanie zostanie to podważenie testamentu będzie w razie czego pestką .O dziwo nie miał zastrzeżeń do stwierdzenia " Acz z racji wieku nieco podupadła fizycznie"...