Minął prawie miesiąc jak Borys odszedł na niebiańskie łąki...
postanowiłam sobie tutaj dziś popłakać.. jakoś mnie tak dojechało .. myślę sobie a tutaj to zrobię, tutaj chociaż ktoś to będzie rozumiał..
Są momenty, że czuje się z odejściem Borysa strasznie do dupy.. a co, mówię jak jest. Cały czas czuję niedosyt, że zrobiliśmy 2 cykle radioterapii , guz się zmniejszył o połowę a nie udało się nam wyrwać więcej czasu. Borys przeżył miesiąc po radioterapii, z czego ostatnie 2 tygodnie to była walka z poparzoną skórą
Moja wetka powiedziała mi, że zrobiłam 200% procent tego co można było, że poruszyłam niebo i ziemię, że wykorzystałam wszystkie metody niekonwencjonalne i konwencjonalne i że mam przestać się biczować..
Staram się nie mieć do siebie żadnych wyrzutów, wiem że zwierzęta z kostniakomięsakiem żyją 3 miesiące.. Borys żył 3 lata więc i tak jest zjawiskiem niestandardowym.
Co z tego.. jak ja za nim straszliwie tęsknię...
Tęsknimy obydwie, i ja i mała czarna. Prochy Borysa spoczęły w urnie i Borys jest z nami cały czas. Nawet mi się śnił.
Bóg był tak łaskawy, że mi go pokazał, bo chciałam wiedzieć jak się tam ma. Wyglądał pięknie, z lśniącą sierścią, duży zadbany kocur jak to Borys potrafił być.
Miał ten błysk w oku i swoje dostojeństwo, jedynie co to brakowało mu tylko troszkę futerka w miejscu naświetlania. Pewnie nie zdążyło jeszcze całkowicie odrosnąć..
Więc chociaż wiem, że ma się tam dobrze i jest wolny od bólu i tej okropnej choroby. Nigdy nie przypuszczałam, że okrucieństwo które zadał mu człowiek strzelając do niego, będzie ewoluowało dalej i przyniesie na koniec tak straszliwą chorobę. Z tym nie mogę się pogodzić, że tyle wycierpiał wcześniej przez człowieka i na koniec znowu go to dopadło... to mi najciężej zaakceptować i z tego powodu toczę wojnę z Bogiem.
Dobra... musiałam sobie pogadać...
Ściskam wszystkich odwiedzających i dziękuję, że jesteście...