Utylam do 70/164 i nie udaje mi się schudnąć :
Zbliża się 1 Listopad… zawsze w tym okresie jeździłam do Krakowa a od pewnego czasu miewałam problem z noclegiem…
Okazuje się, że wtedy problemu nie miałam wcale i spotykałam się z Krzysiem i razem odwiedzaliśmy Ciocię…
Przeprowadzał się 6-7 razy i w kilku ostatnich pokojach już nie byłam… - w kilkoro wynajmowali kilkupokojowe mieszkania…
Teraz Babcia nie żyje.
Nie wiadomo czy Krzyś da radę przyjechać – właśnie jest na etapie zmiany pracy… i wyjazdu z Krakowa do innej części kraju …. ale Marysiu wątpię czy w ogóle tam będę a przy okazji może bym Was spotkała…
........
………..
Jestem mocno zakręcona i przez zabieganie, psie spacery i spędzanie czasu z Rodziną albo beznadziejną pogodę właśnie podczas weeckendów rzadko bywam na działce i robią się zaległości – nawet na zebranie-dożynki poszłam w złym terminie w inny dzień a we właściwy byłam z Misią u okulisty…. Dobrze że kontenerów „na zielone” nie przegapiłam i mogłam usunąć chociaż część przekwitniętych roślin.
Na resztę muszę czekać na kolejne na wiosnę… Chciałam skosić trawę żeby łatwiej się plewiło i grabiło a znając moje szczęście znowu będzie za mokro…
Dzień jest krótszy, i szybko ciemno i zimno .
Już za mokro i zimno na pójście na działkę na działkę na dłużej… i znowu leje i leje ..
….
Próbowałam „wychowywać” żółtą malinę – nie wiem co mi sprzedali kilka lat temu miała być „Poranna Rosa” – owocuje krótko w lipcu i zrzuca owoce, jest niska i bardzo ekspansywna – wychodzi na główną alejkę – w sobotę 30.09 przesadziłam do ogromnej donicy…
…..
Żółte maliny od Roberta natychmiast zdziczały i mam na ogrodzeniu coś długiego aktualnie czerwonego pnącego nie owocującego… daję im szansę jeszcze rok…. Wydaje mi się że to coś dzikiego z ciemnymi owocami…
Te pyszne u Roberta były wysokie sztywne ale nie wiem czy 1- czy 2-letnie…
……..