Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
lilianaj pisze:W piątek wyciągnęłam z czeluści szafy wiosenny, czarny płaszczyk i przy okazji odkryłam, gdzie są koty, jak ich nie ma. Płaszczyk zrobił się białawy. Przed czyszczeniem wyglądał, jakby był uszyty z kociego futra. Pomogło długotrwałe głaskanie tkaniny gumową rękawiczką.
Zabrałam dzieciaki na weekend na Podlasie. Mój brat mieszka obok Biebrzańskiego Parku Narodowego i ma stodołę, w której trzymam ...opony na zmianę. Pogoda była śliczna. Ptaki wróciły. Latają, jak skadzone: zajmują się zalotami, poprawianiem gniazd lub budowaniem nowych. Najwięcej lata dzikich gęsi, najpierw z daleka słuchać gęganie, a potem pojawiają się na niebie w parach lub czasem w krótkich kluczach. Są też kaczki i łabędzie. Po łąkach brodzą długonogie bociany. Słyszałam żurawie, ale trudno je dostrzec, nawet przez lornetkę, bo kryją się w wysokiej trawie. Dwa razy przeleciał nam nad głową wielki, brunatny orlik grubodzioby: nie wiem, czy to dwa osobniki, czy jeden, a za to porządnie głodny. Widzieliśmy też mnóstwo czajek i innych ptaków, których nazw nie pamiętam. No i niedaleko Goniądza zobaczyliśmy jelenia. Żałowałam tylko, że mieliśmy tylko jedną lornetkę na cztery pary oczu. A wieczorem gwiazdy świeciły tak jasno, że można było spokojnie odróżnić gwiazdozbiory. Żaby śpiewały tak głośno. A rano powietrze pachniało wilgotną ziemią i wiosną. Na Biebrzy życie aż kipi.
Człowiek nie jest jednak stworzony do życia w betonowej, miejskiej przestrzeni. Kontakt z przyrodą jest jak łagodzący okład na duszę. Wyraźnie czułam, jak płatami odpada ode mnie skorupa zmęczenia. Tyle, że tam nie ma pracy, ludzie nie mają za bardzo z czego żyć. Chyba, że ktoś ma ze dwieście hektarów pola i z 80 krów - to wtedy z kolei nie ma kiedy żyć, bo musi się zajmować tym polem i krowami.
Mój brat we wrześniu znalazł w szczerym polu małego kociaka i zabrał go ze sobą. Rudzielec okazał się być kotem Maćkiem, który wielbi ziemię, po której stąpa mój brat i nie żałuje pazurów, jeśli ktoś inny śmie go w nieodpowiedniej chwili dotknąć. Maciek cały dzień siedzi w domu, a noce spędza samotnie, a właściwie z myszami w starym domu, gdzie wszystko sobie już pozaznaczał.
No i w sobotę, czyli wczoraj zabrałam Maćka do weterynarza w Grajewie na kastrację. Trzeba było podjechać ze 30 km, bo miejscowi weterynarze nie leczą kotów, tylko zwierzęta dochodowe: krowy, konie i świnie. Na kotach się nie znają. Maciek okropnie się bał, całą drogę krzyczał, wrzeszczał i miotał się po transporterze. Dobrze, że wzięłam ten miękki, bo w plastikowo-metalowym mógłby sobie zrobić krzywdę. Pierwszy raz w życiu cieszyłam się, że nie znam kociego, bo bym się dowiedziała, co on sobie o mnie myśli. Na szczęście wszystko przebiegło sprawnie i bez komplikacji. Będzie miał kocina spokojniejszą głowę i lepszy apetyt, a mój brat mniej sztynksu w starej chałupie. Widziałam tam jeszcze na dworze drobną koteczkę, krówkę. Przychodzi tam na jedzenia, ale nie dała się dotknąć, ani złapać. Chyba jest w ciąży...
Nieszczęścia kotów na wsi są trudne do opisania.
Gustawcio i Orbinio ucieszyli się wyraźnie z naszego powrotu. Ich nieszczęście polegało na tym, że tż nie chciał ich karmić z rączki...
lilianaj pisze:W piątek wyciągnęłam z czeluści szafy wiosenny, czarny płaszczyk i przy okazji odkryłam, gdzie są koty, jak ich nie ma. Płaszczyk zrobił się białawy. Przed czyszczeniem wyglądał, jakby był uszyty z kociego futra. Pomogło długotrwałe głaskanie tkaniny gumową rękawiczką.
Zabrałam dzieciaki na weekend na Podlasie. Mój brat mieszka obok Biebrzańskiego Parku Narodowego i ma stodołę, w której trzymam ...opony na zmianę. Pogoda była śliczna. Ptaki wróciły. Latają, jak skadzone: zajmują się zalotami, poprawianiem gniazd lub budowaniem nowych. Najwięcej lata dzikich gęsi, najpierw z daleka słuchać gęganie, a potem pojawiają się na niebie w parach lub czasem w krótkich kluczach. Są też kaczki i łabędzie. Po łąkach brodzą długonogie bociany. Słyszałam żurawie, ale trudno je dostrzec, nawet przez lornetkę, bo kryją się w wysokiej trawie. Dwa razy przeleciał nam nad głową wielki, brunatny orlik grubodzioby: nie wiem, czy to dwa osobniki, czy jeden, a za to porządnie głodny. Widzieliśmy też mnóstwo czajek i innych ptaków, których nazw nie pamiętam. No i niedaleko Goniądza zobaczyliśmy jelenia. Żałowałam tylko, że mieliśmy tylko jedną lornetkę na cztery pary oczu. A wieczorem gwiazdy świeciły tak jasno, że można było spokojnie odróżnić gwiazdozbiory. Żaby śpiewały tak głośno. A rano powietrze pachniało wilgotną ziemią i wiosną. Na Biebrzy życie aż kipi.
Człowiek nie jest jednak stworzony do życia w betonowej, miejskiej przestrzeni. Kontakt z przyrodą jest jak łagodzący okład na duszę. Wyraźnie czułam, jak płatami odpada ode mnie skorupa zmęczenia. Tyle, że tam nie ma pracy, ludzie nie mają za bardzo z czego żyć. Chyba, że ktoś ma ze dwieście hektarów pola i z 80 krów - to wtedy z kolei nie ma kiedy żyć, bo musi się zajmować tym polem i krowami.
lilianaj pisze:Dziękuję! Kolana trochę mnie bolą, ale to drobiazg. Błagałam cierpliwie, aż się zgodził.
Najpierw ponarzekałam, że już starawa jestem i czas się powoli godzić z tym, że większość moich marzeń się nie spełni i nigdy nie pojadę do Peru i nie będę miała domku na wsi. Potem zauważyłam, że tż przestawił mi stację radiową i dostrzegłam, że moje potrzeby się nie liczą. I taka biedna byłam i tak prosiłam o kotka, na którym naprawdę poważnie mi zależy, że się zgodził.
Co tam Peru! Tylko krówka nie zmienia zdania. Wcale nie muszę tam jechać. Pewnie nawet nie będę mogła, bo z kim ja koty zostawię? Są ważniejsze sprawy, niż Peru.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Meteorolog1 i 241 gości