Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
KatarzynkaR pisze:Liliana, u nas wczoraj też ubrudzone portki i kąpiel od pasa w dół:) Ilan, jeśli w grę wchodzą te okolice, nie bardzo przykłada się do higieny Judysia z kolei to czyscioch.
Próbowałas przycinania portek? Ja tak, ale niewiele to daje. Ilan w kuwecie lubi sobie siadać podczas czynności
Pięknie piszesz o swoich kociakach i o wszystkim w ogóle
lilianaj pisze:Jak wybarwione są Ilianek i Judysia?
KatarzynkaR pisze:kochany Ilan jest strasznym przytulakiem, uwielbia być miziany. Judyta musi miec nastrój:) ale oboje lubią przychodzić do nas, do łóżka rano. Czesanie też oboje lubią, od początku (chyba szkoła P.Ewy:) Ilan jest strasznym niejadkiem jesli chodzi o mokrą karmę, je tylko suchą (na szczescie juz tylko bezzbożówkę), z "mokrych" to,eruje raz na jakiś czas tuńczyka (ale tylko schesir ) Jusia jest zdecydowanie mniej wybredna (ale za to nie ruszy niczego, co choc przez godzinę leży w lodówcelilianaj pisze:
Tak, tatą Gustawka jest Czesiek, niebieski rag 03, mamą jest Fifi (czyli Filia) silowa rag 04, a wyszedł im Gustawek niebieski rag 04 . Do ciotki podobny, z tym, że on jest jednak trochę ciemniejszy od Coco (czyli Xeni). Gustawcio ma dosyć stanowczy charakterek, nie śpi ze mną w łóżku, za noszeniem za bardzo nie przepada, ale kocha człowieka obok człowieka i jak się go głaszcze, to grucha, jak gołąbek. I lubi czesanie, zawsze pomaga: jak ja czeszę tył, to on obrabia łapinki jęzorkiem (i swoje i moje). A jak go karmię, to tak miłośnie mi się przygląda. Słodziak z niego.Ilan (rag a 04) jest bardzo do Coco podobny, ale dużo jaśniejszy (podejrzewam, ze z czasem wybarwi się jak Coco). A Judysia jest blue bikolorkiem rag a 03, jeszcze jaśniejszym od Ilana.lilianaj pisze: A jak wybarwieni są Ilianek i Judysia?
Czytałam, ze Chłopaki Ci trochę chorowali. po tym co pisałaś kiedyś o lambliach od tamtego czasu już dwukrotnie robiłam im badania kału, na szczęście wszystko ok.
Wrzuć proszę jakieś zdjęcia Chłopaków, są cudni!!
lilianaj pisze:
Gustawek, jak był mały to też nie miał w zwyczaju starannego mycia się. Przeważnie czekał, aż samo się wykruszy. Jak podrósł, to się opamiętał. Życie go nauczyło, że jak się nie wyszoruje sam, to ja go wyszoruję.
możemy podać sobie łapki:)lilianaj pisze:Katarzynko droga, ja jestem starszawa, zużyta pani
KatarzynkaR pisze:możemy podać sobie łapki:)lilianaj pisze:Katarzynko droga, ja jestem starszawa, zużyta pani
dorcia44 pisze:KatarzynkaR pisze:możemy podać sobie łapki:)lilianaj pisze:Katarzynko droga, ja jestem starszawa, zużyta pani
poczytam sobie o czym piszą starsze zażywne panie
lilianaj pisze:Życie jest takie niesprawiedliwe! I nie ma na to rady, nie ma wyjścia.
viewtopic.php?f=1&t=168367&start=60
Jak byłam mała, co miało miejsce z pięćset lat temu, w moim domu zawsze były kotki. Był też bury kocur, który żył 11 lat, ale ledwie go pamiętam. Kotki miały opinię bardziej łownych. Wszyscy musieli jakoś pracować, robić dla wspólnego dobra to, na co im siły i możliwości pozwalały. Ja i mój brat także. Zadaniem kotów było łapanie myszy. Jak dziadek zauważył w stodole, albo w oborze szczura, to była to wina kota, co się lenił i pił mleko, a gryzonie miały luz. Taka była mentalność ludzka. Ba, nadal tak jest. Nasze kotki kociły się regularnie wiosną i jesienią. Jeśli okociły się na strychu, to ja i mój brat mieliśmy szanse je znaleźć i oswoić, troszczyliśmy się o kotkę i maluchy, a potem zajmowaliśmy się dystrybucją. Szukaniem domu dla kociaków zajmowała się też moja mama i babcia i im to szło doskonale. Jeśli kotka okociła się w sianie, np w stodole, to miała nikłe szanse na wyprowadzenie młodych, bo okoliczne kocury robiły selekcję naturalną. Jeśli kociaki znalazł dziadek..., to maluchy znikały. Oficjalnie, wobec nas, dzieci, wina szła na cudze koty, ale wiedziałam, że jedyną znaną metodą antykoncepcyjną było topienie w rzece ślepych miotów. To było straszne. Ze wszystkich sił starałam się, żeby kociaki przeżyły, żeby miały szansę.
Czy życie kota jest na tyle cenne, na ile człowiek się o nie troszczy?
Nie mam prawa wypowiadać się w kwestii w/w wątku, bo nie zrobiłam nic, żeby te kociaki uratować, jeśli już przyszły na ten świat. Ale jest mi przykro. Zastanawiam się, gdzie leży granica pomocy innym. Jedne kocięta są dokarmiane, albo karmione butelką, człowiek o nie dba, zamartwia się, szuka ratunku i chroni, a w innym wypadku pomocą jest uśpienie miotu.Uśpienie jest oczywiście o wiele bardziej humanitarne, niż metoda mojego dziadka, ale skutek jest ten sam. Kotka, po stracie miotu ze 2-3 dni chodziła jak oszalała, wszędzie szukała swoich dzieci, węszyła, krzyczała. Na własny sposób wyrażała swoją rozpacz.
Tak, wiem, że nadpopulacja bezdomnych, to nieszczęście. I dla kota i dla człowieka. Tyle, że bezdomnych ludzi się nie eliminuje, bo życie osoby ludzkiej jest chronione prawem. Zwierzę według prawa jest przedmiotem. A przecież każdy ma tylko jedno życie.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Meteorolog1 i 104 gości