Wiecie co, ja generalnie nie ufam weterynarzom. Kilka przykładów:
Mielimy kiedyś psa, a suczkę dokładniej. Lata 90te, ja szczyl, rodzice nieuświadomieni kompletnie. No i któregoś pięknego dnia pies się rozchorował straszliwie, a z dróg rodnych był wyciek więc czym prędzej psa pod pachę i do weterynarza. Jedynego wtedy na osiedlu. Lekarz obejrzał, temperaturę zmierzył, diagnoza: ropomacicze. Zastrzyki rozkurczowe, antybiotyk, zalecenie sterylizacji po wyleczeniu infekcji. Nadal mam łzy w oczach kiedy o tym myślę, bo wieczorem stan psa był już bardzo zły i ciotka dała nam numer do swojego weterynarza (przyjmował poza Łodzią). Godzina 22, a rodzice dzwonią do niego i on godzi się nas przyjąć. Więc psa z ojcem w samochód i jedziemy. W połowie drogi urodziła jednego, dużego, martwego szczeniaka. Weterynarz nic już nie mógł zrobić, dał jej zastrzyki na wzmocnienie, sprawdził, czy nie ma więcej szczeniąt. Jak weterynarz mógł nie poznać, że pies rodzi? Gdy teraz o tym myślę, to miała ewidentne objawy przygotowania do porodu. Ale co my wtedy wiedzieliśmy.
Następna historia dotyczy tego samego psa, ale wiele wiele lat później. Poszliśmy do weterynarza bo miała brzydkie, zaczerwienione dziąsła, wyraźnie ją bolały. Lekarz zalecił antybiotyk, bo stwierdził zapalanie dziąseł, OK, antybiotyk wykupiony i pierwsze trzy tabletki zjadła bez większego problemu. Następnych już nie chciała, natomiast zaczęła maleć w oczach. Kiedy wróciliśmy z nią do tego samego weterynarza, stwierdził że pies ma szmery w sercu i najlepiej będzie ją uśpić. Nie pozwoliłam. Pojechaliśmy do tego samego weterynarza poza Łódź. W międzyczasie moja mama miała wypadek (dostała odpaloną petardą w głowę) i jakie było nasze zdziwienie kiedy lekarz przepisał jej taki sam antybiotyk w takiej samej dawce, co psu ważącemu 7kg. Okazało się, że dawka była stanowczo za wysoko i pies się po prostu zatruł.
Kolejne historie są już współczesne. Zawieźliśmy Pafnucka na sterylizację i dostaliśmy kota po godzinie, niewybudzonego. Nie było mowy żeby zostawić go do wybudzenia, nie było tam miejsca.
I w końcu kolejny weterynarz, do którego poszłam bo Czorny zaczął strasznie wymiotować, a który dał kotu dwa zastrzyki, przeciwwymiotny i antybiotyk, nie zalecił żadnych badań, zapytany o diagnozę stwierdził, że zapalenie żołądka, zapytany o przyczynę stwierdził, że robaki. Zapłaciłam 180zł za takie leczenie. Żadnych badań, bo po co.
Zdenerwowałam się