Ok, zjadłam, robię pranko, kot ma już drewniany żwirek, można opowiadać.
Jak Magda zwiedza świat, czyli wrocławskie dzieci w Warszawie.
Dzień 1, sobota.
Autokar był o 4 rano, więc zerwaliśmy się jeszcze przed świtem, coby na niego zdążyć. Oczywiście ludzi było w ciul i troszkę, ale udało nam się zająć miejsca na górze, na samym przodzie nad kierowcą. Widoki fajne, aczkolwiek o tej porze ciężko było nie zasnąć. Byłam dzielna przez jakieś 1,5h, a potem zamknęły mi się oczy i... Tak sobie przysypiałam i się budziłam co jakiś czas, ale siedzenia w autokarze uniemożliwiały wygodne rozłożenie się, także okropnie bolała mnie szyja

Miała być też klimatyzacja, ale zamiast tego dmuchało tak zimne powietrze, że było nam obojgu autentycznie zimno i musieliśmy się przykrywać. Abyśmy nie byli zbyt szczęśliwi, ok. 6 rozpadało się bardzo mocno i padało aż do Warszawy, więc praktycznie nic nie było widać.
Ok, przyjechaliśmy do Warszawy. W strugach deszczu wysiadamy, znajdujemy metro. W metrze sucho, ale trzeba bilet kupić - ale fajne są te bramki, bierze bilet, pomieli i wypluwa

Sam pociąg jechał szybko, więc w jakieś 10 minut znaleźliśmy się na Dworcu Gdańskim, skąd tramwajem dojechaliśmy do zoo.
Fajne zoo, od wejścia już czerwonaki, misie polarne i pingwinki. Co mnie zaskoczyło to to, że dużo wybiegów znajduje się tak naprawdę na wyciągnięcie ręki, zwierzaki są tak blisko, można je dokładnie obserwować. To było bardzo fajne, mimo tego deszczu najbardziej spodobała mi się gepardzica Afra, która zaaferowana czymś biegała tuż przy szybie, tak że widziałam jej nosek

Inne zwierzaki też ciekawe, mały nosorożec Byś, ptaszarnia i hala wolnych lotów, gdzie jeden mały wikłacz usiadł mi na ramieniu

Wyspa lemurów z fajniastymi drzewami dla nich do skakania, słonie walczące na trąby i spychające się nawzajem, kotek argentyński

Nie wiedziałam, co to jest, ale jest wielkości kota i przesłodkie - o, takie:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kot_argenty%C5%84skiUdało mi się pogłaskać osiołki i jakiegoś dziubka wielkości gęsi, bo przysnął i nie zauważył

Jeden z pingwinków chciał zjeść mój palec, a kogutowi w Baśniowym Zoo ciągle się chciało piać
Gdy już obleźliśmy całe zoo, moje sandały były przemoknięte do nitki, bo koło 12 rozpadało się jeszcze bardziej. Nic to, chlupiąc wodą w butach poczekaliśmy na tramwaj, pojechaliśmy sobie na Stare Miasto, ale deszcz nie zachęcał do zwiedzania. Więc z powrotem na metro i do Centrum. Jak zobaczyłam Pałac Kultury to myślałam, że to jest jakaś podrzędna budowla, w ogóle nie wygląda to jak pałac

Chcieliśmy iść do Muzeum w środku, ale było zamknięte. No więc koniec końców znaleźliśmy się w Złotych Tarasach, mimo że galerii handlowych ci u nas dostatek.
Galeria jak galeria, sklepy jak sklepy. Tyle, że wielkie, ze 2 razy większe od naszej Magnolii. ALE ILE TAM BYŁO LUDZI! Matko kochana, myślałam że mnie zdepczą, zmiażdżą i pogryzą. Tyle ludu... Moja koszulka totalnie przemokła, więc byłam zmuszona kupić sobie nową, na szczęście wzięłam pierwszą lepszą z brzegu i była dobra. Stwierdziliśmy, że pora coś zjeść. Pojechaliśmy na górę, zamówiliśmy pizzę i czekamy. I czekamy, i czekamy, i czekamy! Ja w międzyczasie upolowałam wolny stolik (co wcale nie było łatwe, bo ludu w ciul) a Rafał czekał na pizzę. Łącznie czekaliśmy 40 minut a pizza była taka sobie, więc kupiliśmy sobie po soku i tym jakoś się zapchaliśmy. Niechętnie wróciliśmy na deszcz, w złym humorze i zniechęceni do wszystkiego. Pojechaliśmy metrem na Ursynów, a stamtąd na piechotę do naszego noclegu. Nie było to daleko, jakieś 20 minut spacerkiem, ale w tamtych warunkach wydawało mi się to niekończącą się drogą przez mękę

Nogi mi odpadały a deszcz wciąż padał. W Żabce wzięliśmy sobie jakieś jedzonko na kolację i w końcu dotarliśmy do hostelu. Pokój był na 7 piętrze, a z okna widać było tor Wyścigów Konnych (bez koni). Prysznic (musiałam 10 minut szorować stopy, bo tak się pobrudziły od mokrych sandałów) i chcieliśmy o 20:25 obejrzeć sobie Piratów z Karaibów - bo telewizorek w pokoiku był. Ale nie dotrwaliśmy
