fili, niesamowite że pamiętasz! Tak, dokładnie tak było, i przyjechała do mnie w styczniu 13 lat temu....
A teraz mi jej tak brakuje.
Ta świadomość, że to już na zawsze... Że już nie zaskrzeczy, że nie wskoczy na kolana i nie udepcze, że nie będzie łazić po biurku i przeszkadzać, że nie napije się wody z mojego kubka, że nie będzie wylegiwać się w wannie na ręczniku ściągniętym z kaloryfera, że nie pobiega z dzikim miaukiem po mieszkaniu z tamponem w pyszczku, nie położy się na dekoderze ani na balkonowej skrzyni, nie usiądzie na parapecie na balkonie obserwując świat, nie pobiega za sznureczkiem ani nie potarza się w ziołowych tabletkach na uspokojenie, nie usiądzie grzecznie przed swoją miseczką czekając na posiłek... Nie będzie krewetkować na korytarzu po moim przyjściu do domu, nie pogodni żadnego z kocurów, nie położy się ze mną w łóżku. Już nigdy jej nie przytulę, nie uwali mi się na rękach gdy próbuję coś pisać na kompie, i nie będzie wracać jak bumerang za każdym razem gdy ją zestawię z biurka. Nie zobaczę żółtych oczu, nie dotknę mięciutkiego kolorowego futerka, nie pogadamy sobie naszym wspólnym językiem, już nigdy nie zamruczy.
Fakt, że części z tych rzeczy nie doświadczałam już od jakiegoś czasu, chorobą ją zmieniła, a w ostatnich dniach wręcz widać było, że gaśnie. Ale miałam ogromną nadzieję, że mamy jeszcze trochę czasu, że jeszcze ugramy więcej. Niestety, paskudne raczysko wygrało. Jak to powiedziała nasza dr Dominika - Tosia najwyraźniej silnie walczyła bardzo długo, dokąd miała siłę, bo żadne przerzuty się nie pojawiały, aż opadła z sił, i poszło w trymiga
Dobrze, że mogłyśmy się chociaż pożegnać. Śpij spokojnie,moja maleńka kolorowa przyjaciółko.