Bura była wczoraj u weta. Przyjechałam wczoraj na działkę i zastałam Burcię kulejącą, nie używającą jednej tylnej łapki. Wg Kazikowej potrącił ją w niedziele wieczorem samochód. Oczywiście jej "opiekunowie" czyli Kaziki nie zamierzali nic z tym zrobić, więc pojechałam do domu po transporterek i zabrałam kicię do weta. Była grzeczna jak marzenie. Na szczęście RTG wykazało, że złamań nie ma, stopa tylko obita/zgnieciona, spuchnięta i ciepła, wiec dostała leki przeciwzapalne i przeciwbólowe.
W lecznicy czuła się jak stały pacjent! W bonusie dostała parafinę by wyczyścić uszy, kopalnia na szczęście okazała się kopalnią woszczyny a nie świerzbowca.
Odstawiłam ją na działkę, co miałam zrobić. Muszę jeszcze jakos przez 2-3 dni podać jej przeciwbólowy, dziś tatuś zaofiarował się że podjedzie.
Dzielna kochana Bureńka. I taki kochany kot mieszka na działkach....taka grzeczniuteńka była, nie próbowała ani bić, ani gryźć, raz tylko syknęła, a tak to popłakiwała tylko... i mruczała... Zero stresu, zwiedzała stół w lecznicy, w końcu położyła się na parapecie ( szkoda że tego nie sfotografowałam, mam zdjęcie tylko sprzed RTG) . W drodze też grzeczniutka, obserwowała co się dzieje, siedziała/leżała, barankowała jak wkładałam palce przez drzwiczki, zero narzekan ani prób ucieczki.
A jak ją po wszystkim wysadziłam pod "jej" domkiem, to poszła za mną