Odc VI Święty spokój miarą wszechrzeczyZapomniałam wczoraj dodać, weterynarz mnie podliczył: za operację (w niedzielę, po godzinach pracy, bo się przeciągnęła), za wszystkie zastrzyki po, za zniszczone cewniki, antybiotyki (w tym diablo nietanią Convenię, którą prawdopodobnie dostanie jeszcze raz), kontrole, czyszczenie zadka, obrzygany gabinet i wszystko, co miało miejsce od tego ponad tygodnia, doktor zażyczył sobie... 300zł. Przecież to tyle co i nic...
A teraz, korzystając z tego że mamy chwilę świętego spokoju, uczczoną brzoskwiniowym Piccolo, nadrobię w końcu zaległości w prezentowaniu jakże przeuroczego, futrzanego Mieciodupska
Będzie też występ gościnny
Zaczynając od sierpniowej podróży do domu. Sam pobyt w domu był bardzo udany i Mietek już po kilku chwilach poczuł się swobodnie, natomiast sama podróż - wręcz przeciwnie. Jeszcze nie jestem przekonana czy w tym roku też go zabiorę.
A tu gość - pies kiedyś mój, obecnie moich rodziców, Fiona, zwana roboczo Jojcią. Prawie już seniorka, bo ma około 11 lat, okaz zdrowia i psiego piękna (a przynajmniej my tak uważamy, ale wiadomo, własne zwierzę zawsze się podoba
)
Zapoznanie Fiony i Miecia odbyło się u babci, na neutralnym gruncie. Wyglądało dość fajnie: Fiona chętnie podeszła, chcąc powąchać nowe stworzenie, które pacnęło ją od razu łapką w pysk. Fiona zabrała się do drzwi i po całym spotkaniu
Później się układało dobrze, niby się unikalni i kulturalnie każde siedziało w swoim pokoju, ale w razie czego spali ze mną w jednym łóżku. I poza tym że Fiona jeszcze raz dostała w pysk, a w ramach odwetu delikatnie capnęła Mietka w zadek, to sielanka
Miecio mi w domu pięknie wyglądał
A to już z powrotem w domu. Chyba najładniejsze zdjęcie Jego Wysokości, jakie udało mi się zrobić. Gdyby nie dość nieudane tło, to byłoby idealne
To też
Miecio nie śpi, Miecio czuwa
I krótko z cyklu "Nowe Nabytki Mieczysława". Jako że uwielbia się wylegiwać na parapecie, który jest nieco zimny, moja Mama uszyła mu flauszowy naparapetniczek. Miecio uwielbia (a przynajmniej uwielbiał przed chorobą, bo w tej chwili uwielbia głównie lizać się pod ogonem
) wylegiwać się na nim i obserwować świat za oknem.
I nabytek numer dwa. Praca w sklepie zoologicznym nie jest fajna - co zobaczę, to zaraz muszę zanieść w hołdzie Jego Wysokości.
Bardziej współcześnie - zdjęcie z Nowego Roku. Cewka już zrośnięta, ale jeszcze o tym nie wiemy. A Mietek tak cudownie piękny.
Kołnierzyk numer 1. Po pierwszej operacji sprawdził się idealnie, po drugim cewnikowaniu... cóż, fakt że cewnik nie wytrwał nawet dnia (w tym wybudzanie z narkozy) jest najlepszym komentarzem. Ale szkoda, bo sam patent fajny - kot nie obijał się o wszystkie meble, jak w kołnierzu klasycznym.
W którym miał głównie wielkiego focha, że coś takiego mu na szyję założyłam. Zasadniczo wcale się nie dziwię. W ramach focha rozkładał mi się na laptopie, aktualnie czytanej książce i i tym podobnych.
A tu po ostatnim czyszczeniu. Czyszczony był na głupim jasiu, więc zdjęłam mu kołnierz. Po obudzeniu długo był grzeczny, ale w końcu nadszedł czas, kiedy chciał wiosło podnieść. A że nie mógł to na szybko zakładałam mu kołnierz. I chyba nie do końca mi wyszło. Chociaż... do tej pory jestem ciekawa, czy to by dało efekt
No i to w sumie tyle. Niestety, marny ze mnie fotograf i 90% zdjęć mi nie wychodzi