Odcinek VII Co się polepszy, to się...Miałam taki ambitny plan, że wrócę z króciutkiego urlopu świątecznego i napiszę, jak to jest cudownie, jaki Miecio zdrowy, silny i wspaniały.
I rzeczywiście, po powrocie do domu Miecio przywitał mnie ogromną ilością tulasów i kuwetą pełną mokrego piasku (i nie tylko zresztą
). Ostatnie poniedziałek i wtorek ubiegłego roku również spędziliśmy w pełnej harmonii i przy zapełnianiu kuwety/brodzika. Zmieniło się w Sylwestra. Około 16 Mieczysław nasikał mi na półkę w kuchni (taką dość mocno ukrytą, jak poprzednio miał problemy to też próbował się tam załatwiać) a następnie chciał jeszcze do budki drapaka, ale nie wyszło. Jeszcze brałam pod uwagę że stopień czystości żwirku mu nie pasuje, więc wymieniłam. Reszta Sylwestra minęła w stosunkowej harmonii (pomijając samą północ, kiedy to Mieczysław wolał dyplomatycznie ewakuować się do szafy). Za to w pierwszy dzień roku (bo jak mieć kiepski rok, to od pierwszego dnia, nie ma co sobie żałować ;/) bydlątko próbowało mi się załatwić na kanapę. Niewiele myśląc zaniosłam go do łazienki, wstawiłam do brodzika, wzięłam książkę i uznałam, że póki nie zrobi co ma zrobić to tu zostaniemy. Chwilę się pomęczył, po czym usłyszałam dźwięk jakby coś pękło (a może upadło?) a do brodzika wpadła piękna struga. Nie było tego jednak dość, chwilę później Miecio wskoczył na pralkę i zostawił kolejną imponującą kałużę (ale gdzie on to mieści??? o.O) na ręczniku. I potem był już spokój, chociaż bardzo nieaktywny - kot się położył i spał. A w nocy zostawił jeszcze imponującą plamę na mojej kołdrze.
Wiadomo, bez weta się nie obejdzie. Pojechałam w drugi dzień roku, zaraz po pracy. Najpierw myśleli że może znowu się kamienie porobiły (ale jakim cudem tak szybko? Zwłaszcza że wcina weterynaryjnego Royala i jeszcze pasę go pastą zakwaszającą) i uznali, że trzeba zacewnikować. Ale nijak to nie szło. Otóż, jakimś cudem, zrosło mu się ujście cewki moczowej (które poprzednio było, owszem, zmaltretowane go nieprzytomności, ale miesiąc przecież minął...), dalej cewnik wszedł jak w masło. Znowu materiałowy kołnierz na szyję i jippi. W nocy pierwszy raz na mnie tak strasznie warczał... Ledwie się zaczął przebudzać z narkozy a już chciał się lizać. Jak mu nie pozwalałam warczał, aż się bałam. Niemieciowe zachowanie. Rano już było lepiej, ale dalej na siłę próbował się polizać. Poprzednio materiałowy kołnierz sprawdził się świetnie, tym razem nie i przed południem odkryłam, że cewnik został w kuwecie. Szlag. Miecio próbował się dwa razy załatwić, ale nic z tego, więc decyzja o kolejnym cewnikowaniu (i trzeciej narkozie w ciągu miesiąca...). I tym razem plastikowy kołnierz.
Ależ to ustrojstwo ciężko się zakłada! Ale rzeczywiście, pysiem do cewnika nie sięgnął, tylko próbując się lizać tłukł bokiem kołnierza o cewnik. I tak miało być od soboty do czwartku. Kot coraz bardziej sfrustrowany, bo nijak się polizać (ale i tak całymi godzinami próbował), brudny i capiejący moczem. W czwartek wet, po konsultacjach jeszcze z jakimi s innymi, postanowił że cewnik zostaje do poniedziałku. Ale jak wytłumaczyć to kotu?
Wczoraj prawie przestał jeść. Podchodził, coś tam skubnął, ale minimum. Pił raz i to taką ilość, że gdybym nie słyszała, to po zawartości miski bym się nie zorientowała. Ale najgorsze przyszło w nocy.
Obudziłam się o 2, zgodnie z planem, żeby cewnik otworzyć. Miecia ani na łóżku, ani na kanapie, fotelu, ani nawet w kuchni. Myśląc że może w kuwecie się męczy podreptałam ku łazience. Znalazłam go w przedpokoju z dziwnie podkurczonymi tylnymi łapciami. Serducho waliło mi szybko i głośno jak dzwon, a jak próbowałam go tknąć to warczał i szczerzył zębiszcza, chciał mnie ugryźć. Druga w nocy, znikąd pomocy, udało mi się otworzyć cewnik i przetransportować go do łazienki. Po dłuższym czasie serduszko (jak i sam kot) się uspokoiło, nawet mruczeć zaczął (szkoda że kiedyś czytałam że kot mruczy przed śmiercią, bo to otuchy dodaje, przez co moje serce zaczęło się tłuc). Próbowałam się dodzwonić do weta, ale coś mi telefon szwankuje. Po pracy i tak pojadę. Niech mu to wyjmą, albo tak naszprycują czymś, żeby tego poniedziałku dotrwał.
Mam nadzieję że następnym razem będzie bardziej optymistycznie...