
Już od dzieciaka miałam i psy i koty lecz po śmierci ukochanej buraski która odeszła na raka nie mogłam się przekonać do innego kota. Pożegnałam ją trzymając na rękach i potem długo nikomu nic nie mówiłam. Moje szczekające pociechy zajmowały mi czas i w sumie nie myślałam o kocie aż do czasu gdy mój TŻ rozmarzył się o mruczku. Bo on nigdy nie mógł mieć kota, a tak lubi! Ach, ja też lubię... Rozpoczęłam poszukiwania, łatwe to nie było lecz pewnego dnia ujrzałam nazwę wątku "dymne, dłuższy włos, zapalenie oskrzeli!". Biedactwa... Domek dla kocurka był, dla kotki nie. Doszłam do wniosku że co mi tam, wezmę koteczkę!
Dziś właśnie dołączyła do nasz Asztara, w skrócie Aszka. Zdjęć nie ma bo siedzi za kanapą i tylko czasem wyściubia łebek i patrzy na nas złotozielonymi ślepkami. Moje burki wcale się nią nie interesują, wszakże już znają takie zwierzątka.
Młodszy(dwulatek), czyli Ru, właściwie Kiralytanyai Merau to dosyć narwany chłopczyk chory niestety na serduszko. Jest słodkim, acz troszkę nerwowym pieskiem. On czasami pomrukuje cichutko, nie wiedząc co myśleć o przybyciu jakiegoś takiego małego stworzonka do swej sforki.
Wygląda sobie tak.

Starsza(czterolatka) Kiralytanyai Garshii, w domu Gaszka to uosobienie łagodnego, słodkiego spokoju które zmienia się w prawdziwą rakietę na agility czy frisbee. Ona nie zauważyła nawet kotki, przechyla tylko łebek odwzajemniając ciekawskie spojrzenia Aszki.

Oto i wątek w którym pierwszy raz pokazała się Asztarka.
