Nasz, nasz. Wybieram się jutro z nim do rodzinnego na przegląd. Książeczkę założyć, zaszczepić. Dlatego szelki ćwiczymy. Jak widać z powodzeniem. Bezdomny kot...
Tomaszek osiatkowal na nowo podwórze bo administratorka malowała bramkę i ogrodzenie. Koty po paru dniach zauważyły, że siatki nie ma i pierwszy spróbował Kotek. Znalazł jedyną dziurę, która na niego pasowała i zawróciłam go, kiedy w połowie był już po drugiej stronie lustra. O dziwo, Adolf wcale nie pchał się do wychodzenia, ale za to zobaczyłam znikający pod płotem ogonek Eli, kiedy wyszłam była juz koło zoologicznego. Adolf przeszedł raz, tam i z powrotem, i w związku z tym ma kilka nowych kropek. Zielonych.
No ale jutro już w komplecie będą w firmie. Żaden się nie prześliźnie.
Dziwne te nasze koty - pod balkonem mają gniazdo kopciuszki, rodzice karmią młode i biegają na piechotę po podwórzu. A koty je kompletnie olewają, nawet Adolf, który powinien mieć jakieś atawizmy.
Jedynym kotem żywo zainteresowanym jest Yeti, ten kot z pięta, zza siatki. Zdarzyło mu się już upolować sikorkę, która siadła na siatce, i zjeść ją. A przecież od drugiego tygodnia życia wychowany był przez nas na smoczku i matka nie zdążyła mu pokazać, jak się poluje i zabija.