Wiecie jak to jest - czasem słońce, czasem deszcz. Najpierw jakiś czas temu okazało się, że Ela jesienią pcheł się dorobiła. Prawdopodobnie od psa, który był chwilowo u niej w domu (na czas cieczki suki). Od Eli pchły przelazły na Kotka. Żadna chemia nie dawała rady, mimo sypania szpar w podłodze, foteli, dywaników. Ela ma futerko delikatne, jedwabiste. Hrabinia jedna. Ale już Kotek ma go na oko dwa razy więcej, gęste i nabite.
Dopiero ręcznie wspomaganie (czyli codzienne iskanie
) skończyło problem. Ale za jakiś czas zauważyłam, że pchły przyniosły Eli kolejną niespodziankę - tasiemca. Szok tym większy, że co pół roku czarną bandę się odrobacza. Więc kolejne odrobaczanie. Z tym, że Kotka raczej profilaktycznie, on nie z tych co sobie dokładnie futerko przeczesują i pchły przy tym łapią. Wręcz przeciwnie
Ale jak ma być sprawiedliwość to każdemu po równo.
I kiedy wydawało się, że jedynym problemem Kotka jest stres związany ze zmianą samochodu (bo inne zapachy, inny fotelik czyli podłokietnik i w ogóle nie jego samochód) oraz zimą (bo drzwi od firmy zamknięte, nie można wyjśc i wejść kiedy się chce i wszyscy się tłoczą na małej powierzchni) dostałam cios między oczy - Kotek dostał ataku padaczki... W nocy o czwartej obudziło nas bieganie i dzwonienie dzwoneczkiem od obrózki. Kotek leżał obsikany, opluty, półprzytomny. Uspokoiłam go, wykąpałam. Rano jakby nic się nie stało pojechaliśmy do pracy a potem do naszego rodzinnego, który kazał obserwować z jaką częstotliwością występują ataki, pobrał krew do badania.
A ataki były regularne - co 6-7 dni, ok. 4-5 w nocy. Z tym, ze kolejne już nie tak intensywne, bez utraty przytomności. Za to podczas jednego z nich Kotek kopiąc tylnymi łapami w dywan zerwał sobie po dwa pazury. Całe, trzeba było je zupełnie obciąć bo tylko urażały podczas chodzenia. Przy okazji okazało się, że wyniki w normie.
Kotek dostał minimalną (jak na jego wagę) dawkę Luminalu. Od prawie trzech miesięcy dzielnie co dzień rano połyka tabletkę. Ataki są coraz rzadsze i słabsze - ostatnio udało się nam osiągnąć prawie trzy tygodnie spokoju. Po drodze jeszcze leczyliśmy zerwane po raz kolejny pazury, bo zaczęło się babrać i wdał paskudny stan zapalny, łapki śmierdziały z daleka. Pomogły dopiero kąpiele w ciepłym Rivanolu.
Kotek śpi z nami w łóżku, choć wolałby na kanapie w swoim pokoju. Jednak muszę cały czas czuwać, żeby w razie ataku w porę go złapać i dać zastrzyk, który go wycisza i po ktorym szybciej dochodzi do równowagi. No i żeby znów sobie pazurów nie wyrwał, bo prawie mu odrosły.
Każdy kolejny dzień bez ataku to dla mnie radość. Moim marzeniem jest osiągnięcie wyniku ponad trzydziestodniowego. A może i więcej...
Czasem słońce, czasem deszcz...