Nie słodziak a bandzior z gradobicia. Imię zobowiązuje, o czym może zaświadczyć Aniada. Ale o tym już niedługo.
Na razie przedstawię pozostałe personae dramatis:
Ela, nasza pięcioletnia księżniczka. Po śmierci Zenka powiedzieliśmy sobie - żadnych kotów więcej. Ale w pewien listopadowy ponury i zimny wieczór (w dniu imienin Elżbiety) przyszlam do pracy i zobaczyłam na kolanach kolegi kawałek czarnego futra. To jego syn zgarnął z klatki schodowej czteromiesięczną, przeraźliwie chudą koteczkę i przyniósł ją do domu. I tak Lusia zaczęła u nas pracować na czarno. Nasze koty bowiem towarzyszą nam codziennie w pracy.
Czwórka czyli Kotek - osiem kilo zezowatego kociego autyzmu. Tak o nim kiedyś napisałam:
dawno, dawno temu, w pewien wrześniowy czwartek, krajową „czwórką” pędziła Duża w swoim Burakiem.
W ten sam wrześniowy czwartek na poboczu krajowej „czwórki” kulało się coś małego, czarnego i cienko zawodziło. Ale ani Duża, ani Burak nie słyszeli tego zawodzenia, bo Burak miał zamknięte okna, a Duża słuchała muzyki. Dlatego dojeżdżając do małego, czarnego pomyślała: „gawron”, lecz kiedy Burak mijał gawrona zobaczyła, że gawron ma cztery maleńkie łapki, dwoje uszu i ogonek i jest maciupeńkim kotkiem. Kotkiem, który zaraz zmieni się w maleńką czarną plamę na asfalcie, bo za Burakiem gnały inne samochody i nawet nie pozwalały się zatrzymać Burakowi, żeby mógł zabrać kotka. Duża popędziła co sił w czterech kołach do najbliższej wsi, tam zakręciła i wróciła ratować kotka, powtarzając „poczekaj, jeszcze chwilę poczekaj, zaraz cię uratujemy, będziesz żył”. I kotek posłuchał Dużej, poczekał, ale zdążył już wturlać się na pas ruchu i wszystkie samochody gnały teraz nad nim. Duża nie czekała, aż kotek stanie się małą, czarną plamką na asfalcie, tylko złamała wszystkie przepisy i zatrzymała się za kotkiem. Złapała za futerko, wrzuciła do Buraka i popędziła do domu dzwoniąc do Doktora. Doktor obejrzał kotka, umył mu otarcie na główce i oczko, które wyglądało jak wielka wiśnia i nie chciało się otworzyć, dał Dużej Mleko Dla Bardzo Małych Kotków i zaprosił za tydzień na Wypędzanie Obcych z kotka.
Kotek zamieszkał w Piórniku. Pił mleko przez smoczek, podróżował Burakiem wszędzie, gdzie jechała Duża i wyglądał jak rosomak albo Rosemary Baby.
Nadszedł dzień Wypędzania. Doktor odczynił nad nim czary i za pomocą małej ampułki wypędził Obcych z kotka. Wieczorem kotek przestał podnosić główkę i pić mleko. Obcy zatruli go z zemsty za Wypędzenie. I znów Duża popędziła z kotkiem do Doktora po pomoc. Przez trzy dni kotek leżał jak zepsuta zabawka, już nie wyglądał jak rosomak, ani jak Rosemary Baby tylko jak brunatna szmatka. Przez trzy dni Duża po kropelce przesuwała mleko do wnętrza kotka, a potem wyciskała z kotka to, co z tego mleka powstało. Na czwarty dzień kotek otworzył oczka, poruszył łapkami i zaczął chodzić w lewo.
„Trudno” – pomyślała Duża – „będę miała lewoskrętnego kotka, przynajmniej daleko nie ucieknie”. Ale na drugi dzień kotek skręcił nagle w prawo i pokulał się przed siebie.
Cały następny dzień kotek spał i jadł na zmianę. Duża Ela, która mieszkała u Duzej w pracy wylizywała go po każdym jedzeniu, żeby Duża nie musiała tego sama robić. Wszyscy, razem z Doktorem cieszyli się, że tak pięknie naprawili zepsutego kotka. Ale kotek był jeszcze bardzo słaby i następniego dnia nie obudził się na kolejne jedzenie. Duża zajrzała do koszyka i znalazła go z pyszczkiem zaplątanym w kocyk. Bez oddechu, bez bicia małego kociego serduszka.
No jak to, tak nagle, bez pożegnania? Po tym jak go tak ładnie naprawiliśmy?! - pomyślała Duża i dwoma palcami zaczeła masować kocie serduszko. A potem dmuchnęła w kotka metodą usta-pyszczek i kotek wystartował. Zaczął tikać powoli i cichutko, jak zepsuty zegarek. I znów Duża popędziła po pomoc do Doktora.
Przez trzy dni Doktor wlewał kotka wszystko co miał najlepsze, przez trzy dni jak Michael Jackson leżał kotek pod namiotem tlenowym (z psiej maski tlenowej). Po pracy Duża zabierała go do domu, przesuwała po kropelce mleko do brzuszka i czekała, żeby kotek choć ruszył pazurkiem. Choć końcem ogona. Ale kotek leżał jak jeszcze bardziej zmięta szmatka. Jakby go już w środku futerka nie było. Trzeciego dnia Doktor oddając Dużej kotka powiedział: zrobiliśmy już wszystko co mogliśmy. Nawet gdyby się obudził może być już tylko jak roślinka.
Wiem – powiedziała Duża - ale on nie cierpi, poczekam do czwartku. W czwartek go znalazłam. Niech jeszcze ten dzień zostanie.
Przyniosła Duża kotka do Piórnika, położyła na kanapie. Zamknęła mu oczka, żeby nie wyschły jak rybi pęcherz. Przyfrunął Marian, spróbował wyskubać trochę kociej sierści. A Duża siedziała przy kotku, głaskała go, masowała łapki, brzuszek, wlewała kropelki mleka. I obiecywała jak kiedyś na drodze: „Poczekaj, nie zasypiaj. Zobaczysz, będziesz jeszcze dużym, dużym Kotem. Obiecuję ci, urośniesz, będziesz jeździć z Elą do Zielonego Domku. Zobaczysz, będziesz dużym kotem, tylko nie zasypiaj”.
Ale kotek leżał jak coraz bardziej zmięta szmatka, przelewał się przez ręce jak woda, a zegarek w środku coraz słabiej tykał. Duża włożyła go do koszyczka z kocykiem i zastępczymi matkami-butelkami z gorącą wodą i poszła smutna spać.
Rano Siwy obudził Dużą i powiedział: „Kot miauczy!”
Kotek się naprawił i wcale nie był jak roślinka. Jadł i pił, pił i jadł. I rósł. Rósł. RÓsł. RÓSł. RÓSŁ.
Aż urósł i przerósł Kotkę Elkę.
I doszedł do ośmiu kilogramów.
A teraz morał: mogłam mu obiecać, że będzie mądry? Mogłam.
Mogłam obiecać, że będzie sprytny i dzielny? Mogłam.
A uparłam się, że będzie duży. No to mam za swoje. Dobrze, że nie obiecałam, że będzie tygrysem.
Trzeba uważać na to, co się obiecuje.
cdn