
Zależało mi na rodowodowym, zadbanym egzotyku - dla mnie i dla męża to był kot marzeń od lat. Śledziłam różne hodowle w internecie od dłuższego czasu i moją uwagę przykuły świeżo narodzone kociaki ze śremskiego Black Velvet - niedaleko mojego domu rodzinnego, chociaż z bardzo małą ilością kotów i informacji w porównaniu do takiej Rafmonii czy Bagiry. Trochę miałam stracha, że to pseudohodowla, ale zaczęłam zbierać informacje i koniec końców pojechałam na miejsce, gdzie poznałam pięknych i zadbanych rodziców, podpisałam umowę, dostałam rodowód, książeczkę zdrowia, wyprawkę z chipem i kotek trafił do mnie podręcznikowo po kwarantannie związanej z drugim szczepieniem na końcu 8 tygodnia życia. Z racji, że na Waszym forum nie było o nich informacji, mam nadzieję, że moje sprawozdanie na coś się przyda.
Jest zdrowy i rozbrykany, etap "chowam się pod łóżkiem i chcę do mamy" przeszedł mu po godzinie w nowym domu i zachowuje się jak pies, nie opuszczając mnie na krok i ciągle domagając się pieszczot. Do tego bez żadnego wyjątku siusia do kuwety, do której musiałam mu dorobić "schodki", bo oczywiście kupiłam dużą, krytą kuwetę nie zdając sobie sprawy, jaki jest maleńki.
Jedyne, co mnie martwi... No, może nie jedyne, bo panikowałam kiedy przez pierwszą noc w nowym domu nie zrobił kupy i skakałam ze szczęścia, kiedy w końcu mu się udało

A oto i mój Tiufi:
