Il Mocaccino czyli Mocca

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw wrz 19, 2013 6:43 Il Mocaccino czyli Mocca

Witajcie!
Jakiś czas temu marudziłam na forum w sprawie Behemotha i po przebojach z oddaniem go długo nie mogłam się pozbierać, żeby cokolwiek napisać. Behemoth co prawda szczęśliwie znalazł dom u znajomego w Warszawie, ja zaś zostałam wyrzucona z mieszkania za nielegalne przetrzymywanie zwierzaka (ech, te stancje). Po wypowiedzeniu umowy przez właściciela miałam jeszcze wejść i napisać na forum co i jak, ale znalezienie mieszkania w tydzień to nielada problem. Prawie miesiąc minął zanim znalazłam w ogóle chwilę, żeby spojrzeć na forum, ale głupio mi było pisać po takim czasie.
Tymczasem, problemów się namnożyło, zarówno ze zdrowiem jak i finansami (nie było mnie stać na opłacenie stancji), toteż rzuciłam szkołę i zjechałam do rodzinnego miasta. Z racji, że matula moja pracuje za granicą i pojawia się w domu raz na parę miesięcy, zaczęłam zastanawiać się, że może w grudniu-styczniu, jak odzyskamy stabilność finansową, przygarnę jakiegoś zwierzaka i właściwie do wczoraj rzucałam mamie różnymi propozycjami. Na kota zgodzić się absolutnie nie chciała, mimo że (wraz z sąsiadkami) starałam się ją przekonać, że to doskonały zwierzak dla mnie, ze względu na mój przestawiony tryb życia – znaczy się fakt, że funkcjonuję głównie w nocy, dnie przesypiając, co dla psa mogłoby okazać się męczące ze względu tylko na nocne spacery.
Jeszcze do niedawna (rok zleciał w sierpniu) w domu była przekochana suczka rasy chion (rasa designerska, skrzyżowanie chihuahua i papillona), ale kiedy mama zaczęła wyjeżdżać, moja starsza siostra zabrała psa ze sobą i zwierzak zamieszkał z (od sierpnia :) ) małżenstwem w Szczecinie. Był pomysł, żebym wzięła ją z powrotem, ale z racji, że Dżetka ma padaczkę, nie chcieliśmy podejmować ryzyka związanego ze stresem w trakcie kolejnej przeprowadzki i zmiany trybu życia.
W środę (jeszcze przed pójściem spać, czyli o ósmej rano) wyszłam załatwić kilka spraw na mieście i w momencie wychodzenia z klatki doszedł mnie koci lament. Porozglądałam się, poszukałam, w końcu jednak spod jednego z samochodów wyjrzał na mnie czekoladowy kociak, któremu pyszczek się od miauczenia nie zamykał. Próbowałam go trochę oswoić, żeby sprawdzić skąd się wzięło, bo „osiedlowe” koty doskonale znam (otóż mamy na osiedlu bandę półdzikich kotów, które tępią myszy i szczury po piwnicach i w zamian za to są dokarmiane, pojone i mają podstawiane budki na zimę) sąsiadka nawet rzuciła kawałek szynki i tak po paru minutach maleństwo jadło mi z ręki. Udało mi się cyknąć trzy zdjęcia, które natychmiast wysłałam mamie :)
zdjęcie 1 | zdjęcie 2

Kotek najedzony i mruczący został zostawiony pod opieką osiedlowej bandy, podczas gdy ja wróciłam do załatwiania spraw. Po dwóch godzinach dotarłam do mieszkania i zanim jeszcze zdążyłam zdjąć buty (no cóż, to trochę trwa kiedy nosi się glany... ;) ) wpadła sąsiadka z pytaniem czy bym malucha nie wzięła, bo się o niego strasznie boi, bo kociak tak łazi po ulicy i oddala się od reszty stada, szukając mamy. No to szybka konsultacja z moją matulą, pieniędzy niby nie ma, ale nie zostawię malucha na pastwę losu...
I w ten oto sposób byłam na nogach 28h kiedy kocię trafiło do mojego mieszkania. Otrzymało imię Mocca i na moje oględziny jest to kiciuś, aczkolwiek nie daje sobie pod ogon zajrzeć, a nie chcę go straszyć od pierwszych chwil.
Pierwszy kwadrans w mieszkaniu spędził (o dziwo nie w kartonie na kocu) pod kaloryferem, skąd nie miał najmniejszej ochoty wychodzić. Dopiero jak zauważył, że ani go na siłę nie wyciągam ani nie próbuję do siebie wołać, sam wylazł, ale tylko po to żeby znaleźć sobie lokację, skąd mógłby oglądać osiedle - wylądował na gryfie gitary stojącej przy oknie. Tam też zaczął trwającą półtora godziny serenadę bóg wie do kogo. Dopiero kiedy włączyłam Władcę Pierścieni zainteresował się dźwiękami z komputera, przylazł na kolana i usnął... I tak przespałam się z Moccą trzy godziny zanim mnie obudził krzyk o jedzenie. Nakarmiłam resztką szynki z indyka (nie miałam nawet gotówki żeby kupić karmę dla małego kota), napoiłam wodą, ale maluch wlazł mi na kolana i zaczął gryźć i ssać mojego palca. Wpadłam zatem na genialny pomysł, że podgrzeję mu troszeczkę mleka i przyniosę w strzykawce, żeby possał. Wyszłam i wróciłam w szoku, otóż maluch sam z siebie korzysta z kuwety :)
kryjówka | miejscówka

No, ale po mleku przynajmniej żołądek ruszył i kocurek był w końcu skłonny do zabawy. No ale, niestety, coś musi być źle...
Mocca ma prawdopodobnie koci katar - za godzinę wet będzie otwarty i spróbujemy się dowiedzieć. Ropieją mu oczy (które wycieram co godzinę-dwie, jak tylko zajdą ropą), chrapie, nieco dyszy i kaszle przy piciu wody. Czasem jakby się dusi, więc podejrzewam że uszkodzone drogi oddechowe, może nadżerka. Z noska mu nie cieknie, ani nie ma gorączki, bawi się i ma ogromny apetyt, robaków też nie zauważyłam (ani pcheł, skoro o tym mowa). Brzuszek ma miękki, nie drapie się specjalnie, tylko te oczęta...
Zajęłabym się nim porządnie i poszła do weterynarza, ale, niestety, to kosztuje. Pieniądze będę miała dopiero 15 października (matula nie dostaje pieniędzy za miesiące, które siedzi w polsce, a dopiero wyjechała...), obecnie konto na debecie i w kieszeni 100zł w gotówce do przyszłego miesiąca... Czy mogę kotku jakoś pomóc bez weterynarza? Załagodzić postęp choroby? Boję się, że jeśli będę czekać, to maluch nie przeżyje...
Z drugiej strony - jeść coś trzeba, a ojciec jak alimentów nie płacił, tak nie płaci. A jeszcze te leki przeciwalergiczne, bo przecież po takiej przerwie w kontakcie z kotem, znów prycham, kicham i kaszlę (co ciekawe, to reakcja tylko na małe koty, więc jak się przemęczę, to będzie dobrze).

Tak więc, moi drodzy. Cieszę się, że mogłam na forum wrócić (i że miałam z kim), tymczasem idę wydać ostatnie pieniądze na weta i mam nadzieję, że wyniesie mnie wystarczająco mało, żeby wystarczyło na jedzenie dla mnie i malucha... No i że kot nie ma jednak kociego kataru, bo nie damy rady.
Nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem natury - Leonardo da Vinci.

marrchew

 
Posty: 22
Od: Nie wrz 25, 2011 11:47
Lokalizacja: Wałcz

Post » Czw wrz 19, 2013 14:17 Re

Cieszę się, że wzięłaś kociaka do siebie. Mam nadzieję, że wszystko będzie ok. Jeśli brakłoby Ci pieniędzy, to możesz porozmawiać z wetem, żeby na raty rozłożył, ale chorego zwierzaka leczyć powinien - to jego służba. Napisz, co tam po wizycie i co wet powiedział. Kciuki za zdrówko :ok:
kicikicimiauhau
 

Post » Czw wrz 19, 2013 15:19 Re: Re

kicikicimiauhau pisze:Cieszę się, że wzięłaś kociaka do siebie. Mam nadzieję, że wszystko będzie ok. Jeśli brakłoby Ci pieniędzy, to możesz porozmawiać z wetem, żeby na raty rozłożył, ale chorego zwierzaka leczyć powinien - to jego służba. Napisz, co tam po wizycie i co wet powiedział. Kciuki za zdrówko :ok:

Nie, to jego praca.

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt wrz 20, 2013 9:30 Re: Il Mocaccino czyli Mocca

Tak jak podejrzewałam, koci katar, i jeszcze początek świerzbu; dostał antybiotyki, kropelki do oczu, odrobaczono go, odpchlono i wyczyszczono uszka.
Jutro kolejna wizyta i zastrzyki.
Wetka powiedziała, że na sto procent był już u kogoś w domu i został wyrzucony, bo jest bardzo ufny i brakuje mu instynktu łowczego (w gabinecie jest gołąb, Mocca siedział z nim oko w oko i nawet nie próbował atakować) i nie przeżyłby nawet tygodnia na zewnątrz. Nieco obniżyła mi cenę pierwszej wizyty za fakt, że kot ratowany, a nie kupny, więc jeszcze jakoś poszło, tylko leczenia się obawiam...
Każda kolejna wizyta, a mają być powtarzane co kilka dni, będzie kosztowała koło 40-50zł. Jak wyleczymy katar, będziemy brali się za uszy, potem dopiero szczepienia.

Na szczęście Mocca jest wdzięczny. Dużo śpi, bawi się, używa drapaka (oj czasem trzeba krzyknąć, żeby nie drapał mebli, ale przytniemy pazurki w przyszłym miesiącu), je za dwóch i jest strasznie przytulasty i gadatliwy. Biega po pokoju (na razie nie wychodzi z jednego pokoju, zanim się z pchełkami nie uporamy, bo często wpadają znajomi ze zwierzakami, a nie chcemy roznosić) i miauczy na wszystko co zobaczy, no i kulka z papieru (których jest masa, kiedy rysuję) to ulubiona zabawka, lepsza nawet niż piłeczka z piórkami, którą dostał w zoologicznym :)

ach, no i dodatkowe zdjęcia!
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem natury - Leonardo da Vinci.

marrchew

 
Posty: 22
Od: Nie wrz 25, 2011 11:47
Lokalizacja: Wałcz

Post » Pt wrz 20, 2013 12:38 Re: Il Mocaccino czyli Mocca

Piękny kotek, dobrze, że trafiliście na siebie! :)

bea3

 
Posty: 4159
Od: Śro cze 26, 2013 12:23
Lokalizacja: opolskie

Post » Sob wrz 21, 2013 9:55 Re: Il Mocaccino czyli Mocca

Po dzisiejszej wizycie zmniejszamy dawkę kropelek :)

Z malucha wyłazi diabeł, wczoraj mi się zakradł do kuchni i próbował mokre wyjąć z saszetki; potem odmówił jedzenia suchego dopóki mokre nie zostało schowane w najwyższej szafce. :)
Nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem natury - Leonardo da Vinci.

marrchew

 
Posty: 22
Od: Nie wrz 25, 2011 11:47
Lokalizacja: Wałcz

Post » Sob wrz 21, 2013 10:05 Re: Il Mocaccino czyli Mocca

Już z niego taki spryciuch ? :D

bea3

 
Posty: 4159
Od: Śro cze 26, 2013 12:23
Lokalizacja: opolskie

Post » Sob wrz 21, 2013 19:12 Re: Il Mocaccino czyli Mocca

Spryciuch i uparciuch, do miski po musli stojącej na biurku próbował wejść przez poł godziny, za każdym razem konsekwentnie odsuwany... Dopiero jak wyniosłam miskę się uspokoił.
Ale jak śpię to grzeczny jest, bawi się sam i nawet nie hałasuje za bardzo; alergia mnie wymęczyła to cały dzień przespałam, dał sobie radę :)
Nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem natury - Leonardo da Vinci.

marrchew

 
Posty: 22
Od: Nie wrz 25, 2011 11:47
Lokalizacja: Wałcz

Post » Nie paź 06, 2013 20:46 Re

Co tam u Was słychać?
kicikicimiauhau
 

Post » Czw paź 10, 2013 19:13 Re: Il Mocaccino czyli Mocca

Niestety zabrakło pieniążków na leczenie, zwalczyliśmy grzybicę na uszach, ale jest nawrót świeżbu i kataru, niestety na razie się męczy, ja przeszłam odalergiczne zapalenie płuc i przez pieniądze wydane na leki sama nie mam nawet na jedzenie. :(
Pocieszam się, że tutaj chociaż ma ciepło i chociaż suche w misce, na pewno lepiej mu tutaj niż na ulicy...
Nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem natury - Leonardo da Vinci.

marrchew

 
Posty: 22
Od: Nie wrz 25, 2011 11:47
Lokalizacja: Wałcz




Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Franciszek1954, Marmotka i 40 gości