W poniedziałek rano Michał obudził mnie z niewyraźną miną:
- Mamy problem, Asiu...
- Co się stało? - otrzeźwiałam natychmiast.
- Ktoś nam w nocy podrzucił szczeniaka. Jest w pomieszczeniu gospodarczym. Chodź, zobaczysz.
Westchnęłam i poczłapałam za nim bez entuzjazmu
W pomieszczeniu gospodarczym siedziało wtulone w kąt małe, czarne, podpalane stworzenie, które na nasz widok zaczęło ujadać swoim szczenięcym głosikiem. Był tak komiczny w udawaniu Wielce Groźnego Psa, że moje serce w momencie stopniało jak lód
.
- No, no. Prawdziwy Szapiro z ciebie! - odezwałam się, biorąc go na ręce.
Jesteśmy akurat po lekturze „Króla” Szczepana Twardocha, której bohaterem jest przedwojenny, warszawski bokser mafioso, więc skojarzenie z nim pojawiło się natychmiast
.
Z malucha błyskawicznie ulotniła się cała
straszliwa agresja i mocno wtulił się w moją szyję
.
Michał, widząc to, skomentował:
- Nie powiedziałbym, że Szapiro. Raczej Szapik...
Ponieważ to nie pierwsze oczekujące pomocy zwierzę, które los postawił na naszej drodze, pomyślałam, że trzeba opanować emocje, bo jakoś i tym razem musi się wszystko poukładać.
Zarządziłam śniadanie dla wszystkich. Szapik wylizał koci pasztecik z miseczki, zupełnie nie przejmując się warczeniem i wściekłym gulgotaniem Kropki. Reszta kotów wolała odpuścić śniadanie i po prostu się ewakuować. Zaopiekowany maluch nie odstępował mnie na krok. Zjedliśmy więc razem śniadanie
Potem Szapik zaprezentował mi jak ostre ma ząbki:
Ale udowodnił też, że potrafi być bardzo przyjacielski
Ponieważ do tej pory ze wszystkim znajdami radziliśmy sobie sami, pomyślałam, że tym razem musimy być nieco mądrzejsi i zaangażować w pomoc tych, którzy są tego ustawowo zobowiązani. Będąc jeszcze w piżamie, odbyłam telefoniczną rozmowę z sołtyską, a później z wyjątkowo miłym panem urzędnikiem, który zapewnił mnie, że nasz urząd gminy nie zostawia mieszkańców z problemem podrzucanych psów i chętnie mi pomoże. Gdy zapytałam przezornie czy pomoc ta polega jedynie na zawiezieniu psiaka do schroniska, uspokoił mnie, że schronisko to absolutna ostateczność. Najpierw maluch zostanie zabrany do zaprzyjaźnionej pani wet, która na koszt gminy odrobaczy go, zaszczepi i przetrzyma przez czas potrzebny do znalezienia domu. A że to rozkoszny szczeniaczek i w dodatku chłopczyk, dom znajdzie się z całą pewnością. Pan poprosił mnie o cierpliwość, wykonał telefon do pani wet, po czym oddzwonił do mnie, informując, że miejsce na Szapika już czeka i maluch zostanie ode mnie odebrany następnego dnia z samego rana. Poprosił, bym do tego czasu zaopiekowała się szczeniakiem, bo tak od ręki odebrać go nie mogą.
Podczas gdy ja nie mogłam otrząsnąć się z szoku, że tak gładko wszystko poszło, Szapik przysypiał na moich stopach
A potem pojechaliśmy razem do pracy, bo jakoś nie wyobrażałam sobie, że mogłabym takiego maluszka zostawić samego na długich 8 godzin
W drukarni ulokowałam go w transporterze, gdzie odespał sobie stresującą noc:
Pieczę nad jego snem sprawowała pluszowa owca, którą zapakowałam wraz z nim, żeby miał się do czego przytulać
Tak się jakoś złożyło, że akurat pokazał zaspaną mordkę, gdy do biura zajrzała jedna z dziewcząt z introligatorni...
Zabrzmi to pewnie górnolotnie, ale miłość do Szapika spadła na nią jak grom z jasnego nieba
Zresztą naprawdę trudno się dziwić, bo wyglądał tak, że tylko brać go i kochać:
Nie było o czym za długo gadać – ona chciała go najbardziej na świecie, a ja najbardziej na świecie chciałam dać go w dobre ręce.
Zanim pojechał do domu ze swoją nową panią, spędziliśmy jeszcze razem kilka uroczych godzin w biurze, podczas których zaprezentował mi jak to jest mieć w domu szczeniaczka
.
Ostrość swoich ząbków wypróbowywał dosłownie na wszystkim:
Wujek Michał zakupił więc szybko profesjonalny gryzak
Zmęczony podgryzaniem, zasypiał mi na kolanach:
Potem budził się, tylko po żeby dalej broić i przy okazji sikać gdzie popadnie
:
Po okresie niezwykłej aktywności, znów kleiły mu się oczka, więc wkładałam go do transportera, gdzie zasypiał z owcą w objęciach
:
Wstawał cudownie zregenerowany i natychmiast ruszał do zabawy
:
Pod koniec dnia pracy, z wielką ulgą oddawałam go w ręce nowej właścicielki, utwierdzona we wcześniejszym przekonaniu, że psy, a szczeniaczki w szczególności, to jednak zupełnie nie moja bajka...
Wieczorem, kiedy wróciliśmy w rozmowie do wydarzeń dnia, nie przebierałam w słowach:
- Jak taki sk...syn może zabrać takiego maluszka od matki w środku nocy, żeby rzucić go gdzieś na zimne schody?!!! Jak się taka menda nie boi, że go nocą ktoś na tym przyłapie??!! Przecież wchodzi jak złodziej na cudzą posesję!!!
- No tak, masz rację, Aśka. Okazuje się, że w takiej sytuacji przydałby się nam pies...