Cóż.... Jeszcze dwa lata temu jakby mi ktoś powiedział, że będę właśnie siedziała sobie z dwoma mruczkami przy boku to bym go wyśmiała. Moja wieloletnia niechęć do kotów spowodowana była tym, że miałam koleżankę, która miała 5 kotów i baaardzo u niej w mieszkaniu śmierdziało. Tak, że nie dało się wytrzymać. Stąd koty od zawsze kojarzyły mi się z brudem i przykrym zapachem.
Kiedy 2 lata temu moja mama przeżyła ogromną traumę, los sprawił że w tym samym czasie dowiedziałam się o 4-ro tygdniowej kotce oddanej do uśpienia, nad którą jednak zlitował się weterynarz... Tym sposobem z moją mamą zamieszkała Bunia - przecudowny dachowy kotek, dzięki któremu moja mama odzyskała sens życia, a ja wyzbyłam się wszelkich uprzedzeń. Po jakimś czasie zapragnęliśmy z mężem przygarnąć kotka... Niestety, pierwszy kotek i od razu pech. Maleństwo miało 4 miesiące, gdy zdiagnozowano u niej FIPa. Do końca nie wiadomo, czy to był FIP, ponieważ nie zrobiłam sekcji zwłok. Natomiast miała zaatakowane wszystkie narządy wewnętrzne, a brzuch spęczniał jej do rozmiarów piłki. Niestety, pod koniec wakacji ubiegłego roku musiałam ją uśpić ;(
Myślałam, że serce mi pęknie i już nigdy nie będę mogła mieć kotka, że się nie pozbieram.
Podjęliśmy jednak z mężem decyzję, że trzeba zaleczyć ranę... 29 września 2012 zamieszkała z nami Elisha - Rosyjska Niebieska arystokratka.
Długo była sama, można powiedzieć że nawet się przyzwyczaiła, że nie ma nas w domu przed 8 godzin. Ja jednak każdego dnia gdy musiałam ją zostawić i iść do pracy miałam takie poczucie, że ją zaniedbuję... I tym sposobem powstala myśl o nowym kotku. Los chciał, że w ubiegłym tygodniu, 13 lipca 2013 zamieszkał z nami cudowny kocurek Devon Rex - Beniamin. Początkowo Elisha była baaardzo zazdrosna - foch, prychanie, syczenie. Jutro minie tydzień, odkąd są we dwójkę, a maleństwa poczyniły ogromne postępy - właśnie siedzą sobie u mnie na kolanach i mruczą... Nie powiem, żeby była to miłość, natomiast nie ma już focha, rezydentka wącha i liże malca, tak więc wszystko jest na dobrej drodze
