Spieszylam sie do lekarza, wiec zrobilam szybki wywiad z pracownica portierni firmy sciana w sciane z bankiem i dowiedzialam sie, ze kotunia nie byla wczesniej tam widywana, dopiero tego dnia rano po raz pierwszy. Wychudzona, zaniedbana, szara siersc...
W glowie natychmiast mialam tysiac pytan:
gdzie kicie umiescic, co z nia zrobic (bank miesci sie przy nowym supermarkecie i bardzo ruchliwym skrzyzowaniu, na ktorym wiele kotow stracilo juz zycie), a mala jest zbyt ufna by ja tam zostawic.
Ja tez nigdy wczesniej jej tam nie widzialam, a to jest niedaleko mnie. Zastanawialam sie, czy dzwonic po straz miejska, by zabrali kicie do schroniska, czy co...
Zadzwonilam wiec po porade do Justy, mowie, ze kocie w potrzebie, co robic??? Ona akurat byla u labradorow, ale powiedziala, ze jak wroci to mam koteczke do niej przywiezc. Ja nie mialam gdzie jej przechowac, ale pani z portierni byla na tyle mila, ze przetrzymala kotke w takim pomieszczeniu socjalnym, ja w tym czasie zdazylam zajsc do lekarza po potrzebne na cito skierowanie. Pozniej, jak wrocilam spakowalysmy kotke do kartonu, bo nie mam transporterka i zawiozlam ja do Justy.
Bez problemow sie nie obylo, bo malutka sie bala bardzo, miauczala i kilka razy o maly wlos by mi z tego pudla ucieka (pozaklejane bylo tasma klejaca ale takie cos kot bez problemu sforsuje). Tak wiec z wielkim trudem i w mega wielkim stresie dotarlysmy.
Kicia jest na kwarantannie, do ludzia sie tuli, lubi byc na rekach, baranki strzela, mizia sie, lize po rekach, buziaki daje... Musiala znac co to dom, czlowiek...
Mam nadzieje, ze wszystko bedzie dobrze, ze to malenstwo nie jest nosicielem jakis powaznych chorob zakaznych (choc na koniec przed moim wyjsciem z kwarantanny chyba kichnela, ale pewnosci nie mam), i ze znajdzie sie wnet dobry domek dla niej. Do ludzi garnie sie bardzo ufnie, nie wiadomo jeszcze jaki ma stosunek do innych zwierzat.
Justyna jak ja tylko pierwszy raz zobaczyla, to jej pierwsze slowa byly: "Boze, jaka ladna!"
(...)
Ale nawet gdy ja wkladalam juz do jej klatki, zeby sobie cos zjadla to owszem, uczepila sie pazurkami mojej bluzki, ale mnie nie podrapala ani odrobine. Potem gdy wyjmowalam kuwete by nasypac zwirku grzecznie siedziala w klatce, nie probowala uciekac. Wyglada mi na spokojna i niemozliwie miziasta gadule. Ale czas pokaze, jaka jest naprawde.
Wiadomo napewno, ze jest to maly glodomorek, zdarza sie, ze sie zalatwia poza kuweta, choc ogolnie jest kuwetkowa i bardzo grzeczna. Wiecznie rozmruczana i miaukoli na okraglo
Tak wygladala Plameczka tuz po znalezieniu:
Nowa_Sztno pisze:A oto i ona, Plamka, we własnej kociej osobie:
a teraz...
Plamcia jest juz zaszczepiona przeciwko chorobom wirusowym, jeszcze czeka ja odrobaczenie i sterylka. Ma jeszcze swierzba w uszkach, ale wkrotce i jemu koteczka powie adios.
Domu stalego szukamy juz od teraz, nie ma na co czekac, to cudowna istotka, pragnie tylko by ktos ja kochal na cale zycie
Obecnie mieszka w zaprzyjaznionym DT w Tychach, gdzie bardzo zzyla sie z mlodym buro bialym kocurkiem - Dropsikiem
Do adopcji nalepiej razem, bo strasznie za soba oboje miaucza, gdy sie nie widza