Szalony Kot pisze:Daję Ci znać, choć pisząc to płaczę. Chciałam zadzwonić, ale przez łzy nie idzie.
Pod koniec zeszłego tygodnia Carmen zaczęła trochę mniej jeść, ale ona tak miewała jak się zakłaczyła, starszy kot, wiosna, musi sobie odkaszlnąć i wróci do normy - tak myślałam. W weekend jadła jeszcze mniej, więcej leżała, ale jeszcze się przytulała, przybiegała wołana, łasiła.
W poniedziałek nie stawiła się na śniadanie, przystawiona do miski tylko powąchała, nie klepnęła w dupę Telimeny która żarła obok. Chciała wrócić na górę, tylne nóżki jej się poplątały, ale dała radę. Poszłyśmy do weta z samego rana, jeszcze się nie bałam, przecież na przełomie stycznia i lutego miała badania i kontrolę roczną, wszystko było super. Choć taka lżejsza mi się wydawała w transporterze jak ją niosłam, ale u weterynarza zeskoczyła ze stołu, awanturowała się jak zwykle.
Weterynarz ją obejrzała, przy macaniu brzucha spoważniała, zabrała nas od razu na rentgen - duża narośl w brzuchu, wskazanie do szybkiego usg, podejrzenie nowotworu. Pobrali krew, bardzo mało, wolniutko kapała, dostała kroplówkę, przeciwbólowe, nakaz jedzenia. Według wagi schudła prawie 900 gram, z 3400 na 2500... W domu mokrego jeść nie chciała, wzgardziła otwieranymi smaczkami, ale już ukochane (i odstawione dawno temu...) chrupki pochrupała. W nocy wszystko zwróciła
Wczoraj (wtorek) z rana na usg, w wynikach krwi podwyższony mocznik i kreatynina, więc na usg lekarz od razu sprawdza nerkę. Jedna lekko zmieniona w obrazie, ale druga... prawie cztery razy większa, ogromna
chłoniak nerki. Jeszcze coś zaczął mówić o opcji chemioterapii, ale potem zaczął jechać sonarem dalej, a dalej chłoniak jelita cienkiego, chłoniak jelita grubego...
Nie mieliśmy wiele opcji, z tak rozsianym chłoniakiem i przy niechęci Carmen do weta (ona się u nich zawsze stresuje, sama podróż powodowała u niej wąsy ze śliny do ziemi), chemioterapia byłaby tylko męczeniem jej
dostała silne przeciwbólowe, chciałam, żeby dziewczynki się z nią pożegnały...
Mimo leków w domu nic nie zjadła, dużo piła, trochę się ożywiła moja wojowniczka przy drzwiach balkonowych, tam lubiła przez szybę wygrażać kotu sąsiadów, chciała mu jeszcze powygrażać, bo przy tych drzwiach siedziała najpierw wyprężona jak struna, a jak leki przestały działać, to już się tam skuliła i została.
Nie chciałam jej już na ostatnią podróż wieźć takiej zaślinionej, mojej królowej, czystej kociej godności. Kupiłam piękne różowe szelki i powolutku zaniosłam na rękach, patrzyła sobie na świat już spokojna, nie miaucząc jak zwykle w transporterze. Na widok lekarza znowu zaczęła się ślinić, nie chciała mi zejść z rąk, miała zejść tylko na chwilę na podanie narkozy, ale wenflon już nie działał, a była tak już zabiedzona, że wetka ogoliła jej kolejną łapę, żeby znaleźć żyłę, w końcu podała domięśniowo. Zasnęła u mnie na ramieniu, na kolejną dawkę narkozy wetka ogoliła trzecią łapę, w końcu zawołała drugiego lekarza, ogolili czwartą, łącznie próbowali kłuć sześć czy siedem razy, lekarz powiedział, że była już bardzo wyniszczona
a to tak szybko poszło, jeszcze w czwartek/ piątek było dobrze... Przepraszali mnie, że to tyle trwa, a ja płakałam i przepraszałam Carmen, że tak późno to zauważyłam
więc tę drugą narkozę też podali domięśniowo, przytulałyśmy się i jej serduszko cichło w moich rękach. A potem musieli bezpośrednio jej podać ostatni zastrzyk. I potem już się tuliłyśmy do końca, już nie musiała być dzielna, zsiusiała się na mnie i odpłynęła na zawsze. Ogon znów postawiła jak szczotka, jak zawsze stawiała na widok kota sąsiadów, moja dzielna wojowniczka.
Miała najbardziej miękkie futerko na świecie, do samego końca.
Pani wet mnie zapytała, czy chciałabym z nią jeszcze trochę zostać, ja powiedziałam, że jeszcze jakieś 15 lat.
To był bardzo dobry kot. Mój kot, dla niej na świecie mogłybyśmy istnieć tylko my dwie i to byłby najlepszy świat, innych tolerowała, ale mnie kochała bezgranicznie.
Nie umiem sobie wyobrazić tego, że już nie dotknę jej mięciutkiego futerka, że już nie obudzi mnie jej samodzielne wygłaskiwanie się o moje stopy, że już nie wsadzi mi futra w twarz, żeby jeszcze z drugiej strony ją pogłaskać.
Właśnie mijało jej osiem lat u nas. Była bardzo dobrym kotem. Mam nadzieję, że ja byłam dla niej dobrym przyjacielem.
Ostatnia foty z lecznicy - jedna tuż po przyjściu, jeszcze dzielna, w różowych szeleczkach. Druga jak sobie odpuściła, moja bida z nastroszonym futerkiem.