



Zacznę może od 'kocieństwa'. Ponad dwumiesięczny dymnoczarny kocurek, który miał być guzem w macicy, a okazał się jedynym kociakiem w miocie



Wczoraj przeżył podróż życia - wiozłam go pociągiem 170km do swojego studenckiego mieszkania w stolicy... Zdołał mi puścić pawika w samochodzie w transporterze w drodze do mojej mamy, ale bez protestów potem zniósł mycie podwozia i ogonka, które ubrudził. Postawiłam mokrą kicię na pralce na ręczniku, a on patrzył z takim 'myj durna ten transporter, myj... nienawidzę go'



Zrobił mi pobudkę o 5:20, bo czuł się taki samotny (albo przede wszystkim głodny...), spać poszedł wcześnie, bo wrażeń miał mnóstwo to i się obudził skoro świt.
Obecnie ułożył mi się przy uchu i ramieniu, jestem załatwiona, bo potrzeby fizjologiczne wzywają, a przecież nie wstanę i nie obudzę kotka

A o mnie... No cóż, studentka w Stolicy, w domu był pies, chomiki, mysz, ryby i szczury, a teraz czas na kota... Zawsze się jakieś przewijały u mnie w życiu, najczęściej u mojej babci na wsi, ale nigdy nie miałam takiego w stu procentach mojego kotka


Taki byłem malutki - http://i50.tinypic.com/2505fua.jpg
jazda pociągiem - http://i49.tinypic.com/1zv94av.jpg
Oprócz kota mam (a właściwie mamy, bo razem ze współlokatorami) patyczaki

więcej zdjęć później, bo aparatu nie chce mi się wygrzebywać, a komórka ostatnio ma problem z połączeniem się z moim laptopem przez bluetooth
