Trykot miał mieć badania kontrolne u weta w zeszłym tygodniu, ale ja się rozchorowałam, więc dziś powlokłam się po recepty na leki, żeby starczyło do przyszłego tygodnia. Poprzednio rozmawialiśmy o Lotensinie - na wsi było OK, ale przy spadkach ciśnienia w mieście i ponurej pogodzie Trykot wg mnie reaguje jak ja, czyli przechodzi w stan zombie. Miałam obserwować i próbować dostosować lek, bo każdy reaguje inaczej.
I tak po moich obserwacjach, przy "pięknej" ponurej pogodzie, wieczorem, gdy wykończona byłam ja, a i pewnie wet, po przedyskutowaniu szczegółow doszło do rozmowy na tematy egzystencjalne ponuro-rozbawionym tonem. Mniej więcej tak:
Ja: Lek działa z opóźnieniem, więc powinnam zostać wróżką, żeby przewidzieć ciśnienie, bo meteorolodzy się nie sprawdzają.
Wet: Na prognozy nie ma co liczyć, bardziej liczy się doświadczenie i obserwacja i trzeba próbować dostosować dawkowanie.
Ja: No to będę nadal obserwować i nabierać doświadczenia.
Wet: Tak się całe życie człowiek uczy, do śmierci.
Ja: A już już nabierze doświadczenia i sie nauczy to umiera.
Wet: I nic nie pamięta w następnym życiu.
Ja: W następnym to nie problem. Pod koniec zapomina wszystko w tym życiu.
Wet: Żeby pod koniec...
Wetka z tyłu ponuro: Dzięki, powiało optymizmem.
Ja potrzebuję wakacji
. Jak jakaś zadżumiona cholera zbliży się do mnie w najbliższym czasie, to nie musi się martwić o wyzdrowienie - zabiję na miejscu.