
Bonifacego zabraliśmy z działek z powodu niezagojonego, ropiejącego pępuszka. Chciałam przemyć i osuszyć rankę, a następnego dnia wypuścić kotka na działki do mamy i rodzeństwa. Wieczorem okazało się jednak, że kociak ma trudności z oddychaniem. Zadzwoniłam w nocy do znajomego weta, powiedział mi co mam robić. Następnego dnia trafił do weterynarza, który stwierdził, że kot nie przeżyłby tej nocy gdybym go nie zabrała do domu... Zaczęło się leczenie. Antybiotyki, zastrzyki, witaminki. W nocy kociaczek spał w klatce dla szczurka, bo był tak słaby, że bałam się, że go przygniotę w nocy... Były lepsze dni i te gorsze. Jednak nadszedł czas gdy kociak przestał jeść. Leżał w klatce otulony szmatkami, z butelką z ciepłą wodą. Z trudem łapał powietrze. Byłam pewna, że nie przeżyje, jednak nie chciałam go usypiać. Widząc jak walczy o każdy oddech, jak wczołguje się odrobinę wyżej by było mu łatwiej oddychać, nie miałam serca go uśpić... Postanowiliśmy wtedy, że jeśli z tego wyjdzie to zostanie naszym kotem na stałe.
Później gdy już doszedł do siebie przyszło mu do głowy spaść z klatki schodowej w domu. Patrzyłam na trzęsące się ciałko, a później trzymałam w rękach bezwładnego kotka... Pomyślałam, że z przeznaczeniem nie można wygrać. Udało nam się wtedy, to teraz na pewno umrze... Za pół godziny miałam mieć egzamin na prawko, a on mi wywinął taki numer... Siedziałam nad nim i płakałam. Gdy przyjechał mój TŻ powiedziałam, że zamiast na egzamin jedziemy uśpić kota... I w tym momencie kociak się podniósł, zrobił kilka kroczków i upadł zmęczony. Chciał mi pokazać, że gadam głupoty i absolutnie nie kwalifikuje się do uśpienia. Pojechałam na egzamin, zdałam prawko, za drugim podejściem. Właściwie dzięki Boniemu, bo przez całą drogę cieszyłam się, że kociak żyje i ma się dobrze.

Przez rok mieszkał tylko w domu, aktualnie razem z Julianem, są kotami wychodzącymi. Zamykamy ich kiedy nikt nie zostaje w domu i oczywiście na noc. Trzymają się domu, w większości czasu niestety nie mojego... Uwielbiają przesiadywać u sąsiadów. Na szczęście nie dzieli nas żadna szosa, więc mogę być o nich spokojna.
Pierwszy dzień u mnie, 17 lipca 2011:

Bonnie ma parcie na szkło

Jego zdjęcie zostało zamieszczone w Kurierze Lubelskim:

Dorastanie:

Wcale nie był takim aniołkiem na jakiego wyglądał. Pamiętam, że trudno było przejść przez pokój. Rzucał się na stopy i wbijał pazurki i ostre ząbki. A w nocy niech bym tylko spróbowała wystawić nogi spod kołdry, budził mnie natychmiastowo

Kiedy już poznał czym są spacery po dworze zapragnął wychodzić częściej

Kiedy przygotowywałam się do matury nie rozumiał jakim cudem książki mogą być bardziej interesujące od kotów

Pierwszy dzień Juliana u nas

Co do charakteru Bonifacego... Kiedy ma ochotę, sam przyjdzie na kolanka, to uwielbia pieszczoty. Jednak kiedy weźmie się go na ręce w jego zdaniem nieodpowiedniej chwili potrafi pokazać pazurki. Jego mamą była dzika kotka, więc po niej ma głęboko zakorzenioną niezależność, jak na prawdziwego kota przystało. Julian jest zupełnym przeciwieństwem Bonifacego, ale o tym następnym razem. Pozdrawiamy
