Niuniek i Julka - moje dwa bure szczęścia

Witam wszystkich. Mam na imię Magda i razem z moim Miśkiem jesteśmy we władaniu dwóch burasków. A tak na poważnie to niecałe 3 lata temu adoptowaliśmy 4-miesięcznego kocurka o wdzięcznym imieniu Vikuś. Szybko jednak okazało się, że nasz kotaky wcale nie chce reagować na swoje imię. Tak więc metodą prób i błędów padło na nowe imię Niuniek.
i tak to sobie mieszkaliśmy cicho i spokojnie w podwarszawskim Legionowie. Czasem było lepiej czasem gorzej. Młody nim trafił do nas miał koci katar, ale na szczęście fachowa opieka dr. Dominiki uratowała maleństwo. Obecnie nasz milusiński jest amatorem hodowli kryształków
(co on nie wie, że nic mi po takich kryształkach?? przecież naszyjnika z niego nie zrobię).
Julkę poznałam chyba ze dwa czy trzy miesiące temu. Na terenie mojej pracy jest kilka kotów, ale wszystkie zawsze były dzikie... z wyjątkiem pewnej burej bidy. Stało to takie biedne przy sąsiednim budynku i miauczało z głodu. Do tego tak strasznie się łasiła do ludzi. Tak oto zaczęło się dokarmianie Julki. Młoda wycwaniła się do tego stopnia, że ma jakieś 10 minut przed moim przyjściem zjawiała się w jednym miejscu i czekała na śniadanie. Wszyscy znajomi nawet śmiali się, że to mój kot. Zaczęło się robić coraz zimniej a Julka coraz częściej podchodziła do drzwi budynku, jakby chciała się w nim schować przed zimnem. Zaczęliśmy szukać jej domu, jednak nikt nie chciał się podjąć opieki. Ja nie ukrywam, też za bardzo nie chciałam. Nie planowaliśmy drugiego kota.
W końcu koleżanka zdecydowała, że ją bierze. Nie będę wnikać co tam się działo. Fakt jest faktem, że w przeciągu trzech tygodni Julka dwa razy jej uciekła i wróciła na nasz teren. (Chyba nie odpowiadały jej u tej dziewczyny dwa psy i jeszcze jeden kot). Przy drugiej ucieczce mój Misiek zadecydował, że przyjedzie z kontenerkiem i zabierzemy Julkę do siebie. I tak się stało. Cieszyłam się ale i byłam pełna obaw. Nie wiedziałam jak to się wszystko ułoży i jak na to zareaguje rodzinka.
nim pojechaliśmy do domu wstąpiliśmy do naszej przychodni. I tu niestety przeżyliśmy. Julka ma BIAŁACZKĘ. Popłakałam się, Misiek się załamał. Zabraliśmy ją do domu. Z jednego pokoju zrobiliśmy kwarantannę i.... baliśmy się wejść do Julki. Zastanawialiśmy się nawet czy się jej nie pozbyć.
Teraz strasznie się tego wstydzę. Nie wiem jak mogłam tak pomyśleć. Dopiero jak poczytaliśmy w internecie, książkach, tutaj na forum zrozumieliśmy, że musimy jej pomóc. Ile pożyje tyle jej, ale nie zostawimy jej na pastwę losu. a może uda się ją zaleczyć i nie będzie chorować. Trzymam za to kciuki.
I tak oto mieliśmy już dwa koty. Niuniek przeszedł serię szczepionek. Odczekaliśmy w sumie 5 tygodni i teraz powoli się docieramy. W najbliższym czasie czeka nas sterylizacja i powtórka testów. Nawet nasza pani weterynarz trzyma kciuki, żeby wyniki wyszły negatywne. Nawet teraz jak to piszę to małe bure futro o wielkich smutnawych oczach leży pod moim krzesłem i od czasu tylko coś piśnie. Pewnie zaraz się ożywi i będzie dręczyć albo Niuńka albo swoje zabawki. Skończy się pewnie znowu na wielkiej burej kulce przetaczającej się z iskiem po mieszkaniu. Ale czekam cierpliwie, może w końcu się zaprzyjaźnią.
Zapraszam wszystkich do zaglądania tutaj. W miarę możliwości będę podawać najnowsze wiadomości od Niuńka i Julki.


Julkę poznałam chyba ze dwa czy trzy miesiące temu. Na terenie mojej pracy jest kilka kotów, ale wszystkie zawsze były dzikie... z wyjątkiem pewnej burej bidy. Stało to takie biedne przy sąsiednim budynku i miauczało z głodu. Do tego tak strasznie się łasiła do ludzi. Tak oto zaczęło się dokarmianie Julki. Młoda wycwaniła się do tego stopnia, że ma jakieś 10 minut przed moim przyjściem zjawiała się w jednym miejscu i czekała na śniadanie. Wszyscy znajomi nawet śmiali się, że to mój kot. Zaczęło się robić coraz zimniej a Julka coraz częściej podchodziła do drzwi budynku, jakby chciała się w nim schować przed zimnem. Zaczęliśmy szukać jej domu, jednak nikt nie chciał się podjąć opieki. Ja nie ukrywam, też za bardzo nie chciałam. Nie planowaliśmy drugiego kota.
W końcu koleżanka zdecydowała, że ją bierze. Nie będę wnikać co tam się działo. Fakt jest faktem, że w przeciągu trzech tygodni Julka dwa razy jej uciekła i wróciła na nasz teren. (Chyba nie odpowiadały jej u tej dziewczyny dwa psy i jeszcze jeden kot). Przy drugiej ucieczce mój Misiek zadecydował, że przyjedzie z kontenerkiem i zabierzemy Julkę do siebie. I tak się stało. Cieszyłam się ale i byłam pełna obaw. Nie wiedziałam jak to się wszystko ułoży i jak na to zareaguje rodzinka.
nim pojechaliśmy do domu wstąpiliśmy do naszej przychodni. I tu niestety przeżyliśmy. Julka ma BIAŁACZKĘ. Popłakałam się, Misiek się załamał. Zabraliśmy ją do domu. Z jednego pokoju zrobiliśmy kwarantannę i.... baliśmy się wejść do Julki. Zastanawialiśmy się nawet czy się jej nie pozbyć.

I tak oto mieliśmy już dwa koty. Niuniek przeszedł serię szczepionek. Odczekaliśmy w sumie 5 tygodni i teraz powoli się docieramy. W najbliższym czasie czeka nas sterylizacja i powtórka testów. Nawet nasza pani weterynarz trzyma kciuki, żeby wyniki wyszły negatywne. Nawet teraz jak to piszę to małe bure futro o wielkich smutnawych oczach leży pod moim krzesłem i od czasu tylko coś piśnie. Pewnie zaraz się ożywi i będzie dręczyć albo Niuńka albo swoje zabawki. Skończy się pewnie znowu na wielkiej burej kulce przetaczającej się z iskiem po mieszkaniu. Ale czekam cierpliwie, może w końcu się zaprzyjaźnią.
Zapraszam wszystkich do zaglądania tutaj. W miarę możliwości będę podawać najnowsze wiadomości od Niuńka i Julki.