Strona 1 z 51
Bilbuś - kot z dyskopatią

Napisane:
Wto paź 04, 2011 12:11
przez laylla7
Wczoraj dowiedziliśmy sie ,że nasz Mco ma raka. To wspaniały,młody zwierzak.Człowiek w ludzkiej skórze.Pocieszyciel i promyczek w naszym życiu. Gaduła i kompan w codziennych czynnościach.Przyjaciel naszych pozostałych dwóch kotów.Roczniak. Zawsze wesoły i skory do zabawy a od czterech miesięcy chory na tajemniczą chorobę ,której jeszcze miesiąc temu nie zdiagnozował nawet rezonanas magnetyczny.
Obecnie okropne raczysko widac już na zdjęciu rtg...choroba postepuje szybko.Rak kość...rokowania najgorsze z możliwych.Lzy i ból.
I myśl ,jak długo walczyć? Kiedy powiedzieć stop?
Od wczoraj wyję ,jak pies.W nocy obudziłam się i płakałam. Rano leżał obok mnie i mruczał.Nie może już dobrze chodzić.Jest na lekach,chce życ a my musimy ustalić ,kiedy to zycie stanie się zbyt nieznośne dla niego ,by je zakończyć...
Prosze ,niech mnie ktoś pocieszy.Powie ,że jakoś da się to przezyć... Przechodzimy razem proces choroby i teraz ,niedługo ,wiem to,przyjdzie nam przechodzic proces umierania.
Tak bardzo chce mieć dość siły ,żeby zrobić ,to jak nalezy.
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 12:15
przez Szenila
gdzie dokładnie jest ten nowotwór umiejscowiony? Bo kończyny z nowotworem się amputuje...
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 12:17
przez laylla7
Rak jest w kręgosłupie...to własnie jest najgorsze.Nie można tego ruszyć. Cholerstwo rośnie. Na początku kot miał niedwowład ,teraz już ledwo chodzi.
Wetrynarz powiedział ,że mamy się przygotowac na najgorsze

Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 12:28
przez Prakseda
Jezu, nie wiem co powiedzieć.
Musisz mieć siły, dla niego!
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 12:36
przez laylla7
Tak ,wiem.Staram się byc silna ale kiepsko to wychodzi. Patrzę na niego i wyrok wisi ,jak topór nad nim. Czasem wolałabym ,żeby był niegrzeczny ,złośliwy ,nietowarzyski.
Tymczasem to najwspanalszy kot ,jakiego kiedykolwiek miałam. Jego łagodnośc i cierpliwosć rozbrajają mnie na każdym kroku.Tyle już przeżył badań ,cierpień.Chcę mu tego oszczędzić. Myślę sobie ,że po to jesteśmy ludzmi ,by podjac odpowiednia decyzję w odpowiedni czas...
Tak naprawdę nie wiem,czy dane nam są dni ,czy tygodnie.
Kiedy powinnam powiedzieć stop? Myślę ,że nie mozna pozwolic mu cierpiec ani chwili.Obecnie jest na silnych lekach. Rano nawet się bawił ale widac ,że to już nie ten sam kot ,co miesiąć temu.Mniej je ,ciezko się porusza,więcej śpi.
Boże ,kiedy przyjdzie go pożegnać serce pęknie mi na pół.
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 12:43
przez pisiokot
Pochowałam już cztery koty, w tym najbardziej przeżyłam śmierć mojego najukochańszego pierworodnego - Pisia. Trauma związana z jego ostatnimi miesiacami i jego odejściem wlecze sie za mną do dziś.
Był dokładnie taki jak Twój ... "Człowiek w ludzkiej skórze. Pocieszyciel i promyczek w naszym życiu. Gaduła i kompan w codziennych czynnościach". Przyjaciel, związany ze mną szczególną więzią, wyjątkowa kocia istota, której żaden inny nigdy nie zastąpi.
Siedem miesięcy walczyliśmy o jego życie. Zbyt późno rozpoznana cukrzyca, do kitu leczenie i nie można już było nic pomóc ...
Zrobiliśmy jeden błąd - za długo go męczyliśmy, dwa razy przeżył stan śmierci klinicznej, był już tylko szkielecikiem w futerku., a my ciągle próbowaliśmy... Nie wyobrażałam sobie, że może go nie być ze mną, że odejdzie, przepłakiwałam całe noce i dnie nie mogąc pogodzić się z tym, że odejdzie. Gdy w końcu postanowiłam pozwolić mu odejść i wymęczony zasnął w spokoju obiecałam sobie, że nigdy nie będę zwlekać w takiej sytuacji. Że nie będę nigdy tak męczyć ukochanego stworzenia w imię miłości i przywiązania do niego. Miłość nie powinna pozwolić na niepotrzebnie przedłużane cierpienie. I to mogę poradzić osobom w podobnej sytuacji.
Bardzo, bardzo Wam współczuję tego, co przeżywacie
Wiem, że to bardzo trudno zdecydować, że to "ten moment". Ale to się po prostu wie, gdy się umie ze swoim kotem rozmawiać, gdy się go kocha i rozumie. Wy to na pewno wiecie - i on wam powie kiedy chciałby odejść.
A teraz cieszcie się wspólnymi dniami, słońcem, sobą ...
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 12:51
przez laylla7
Psiokot dziękuję Ci ze te słowa bardzo mocno. Potrzebowałam tego,co napisałaś. Teraz siedzę i łzy płyną mi po policzkach ale wiem,że nasz Bilbuś nam powie ,kiedy przyjdzie czas... Moim priorytetem jest nie pozwolic mu cierpiec ani minuty.Kocham go za bardzo by go na siłe zatrzymywać. Czasem trzeba po prostu spuścić glowę i się poddac .Wziac to co los nam daje.
Historia tego kota jest wyjątkowa ,ponieważ jadąc po niego do hodowli ,byliśmy zdecydowani na inne zwierze.
On zawojował nasze serca.Wszedł mi do torby i tym samym pokazał ,że jest nasz i chce być z nami.Od początku stworzyła się między nami szczególna wież .Taka ,jakiej nie miałam z żadnym żywym stworzeniem.Moge śmialo powiedziec ,że wybrał nas z jakiegos powodu i staramy mu się dzielnie towarzyszyc w tej okropnej chorobie.Myśle ,że po to jesteśmy dla Niego.
Niemniej jednak trauma jest ogromna.Staram się temu cierpieniu nadac istnienie ale trudno to przychodzi.
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 12:53
przez Bazyliszkowa
Bardzo niedawno musiałam podjąć "tę" decyzję. Moja kotka odeszła spokojnie, w domu, w obecności tych, którzy ją kochali.
Podejmowanie decyzji było wielką, gigantyczną traumą.
Ona sama powiedziała mi wzrokiem, że już nie ma siły walczyć...
A potem był wielki smutek, ale i poczucie, że to było najlepsze, co mogłam dla niej zrobić, że nie musiała cierpieć.
Bardzo ci współczuję

Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 12:59
przez Prakseda
Dopóki nie cierpi w widoczny sposób, dopóki leki działają macie jeszcze wspólny czas.
A może zaoszczędzi Ci tej decyzji, tak jak moje Słońce (na zdjęciu w podpisie).
Cieżko chorowała, też bałam się tej decyzji i ona jakby wiedziala. Odeszła w ciągu kilku chwil.
Była na lekach, nie cierpiała. Rano zjadła normalnie. Po poludniu zwymiotowała, krzyknęla kilka razy i przeszła za Tęczowy Most. Byłam przy niej, to ważne dla mnie. Stało sie w sobotę, byłam w domu.
Byłyśmy do końca razem.
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 13:08
przez laylla7
Bardzo wam dziękuję za te słowa.Naprawdę to bardzo dużo znaczy dla mnie.Myśl ,że ktoś mnie rozumie i rozumie ten ból ,jest pocieszająca.
Rozważam wszystko ,bo chce ,żeby kto miał ,jak największy komfort w tych ostatnich chwilach.
Powiedzcie ,czy powinnam poprosic wetrynarza ,żeby przyszedł do domu ,kiedy juz nadejdzie czas?
Czy zawieźć go do lecznicy?
Wiecie ,ja to aż fizycznie przeżywam-nie jem ,kiepsko śpię.Cały świat na chwilę się odsunął i jesteśmy tylko my i on. Nawet dwa pozostałe koty czują i rozumieją ,że dzieje się coś ważnego i smutnego:(
Ktoś mógłby powiedzieć ,że to tylko kot a dla nas jest to AŻ kot.
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 13:10
przez Zofia.Sasza
Na pewno lepiej wezwać weta do domu... Bardzo Wam współczuję.
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 13:16
przez Bazyliszkowa
Na pewno lepiej, jeśli stanie się to w domu. Oszczędzisz przyjacielowi stresu podróży i wizyty u weta, a sama będziesz mogła bez skrępowania płakać tyle i tak długo, ile ci to będzie potrzebne.
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 13:16
przez pisiokot
Bazyliszkowa pisze: Moja kotka odeszła spokojnie, w domu, w obecności tych, którzy ją kochali.
Gdy nadejdzie czas postarajcie się pożegnać kicia w domu.
Niech odejdzie u siebie, spokojnie, na swoim posłanku. Nie wciskany do transportera, słaby i obolały, na tę ostatnią chwilę wieziony do lecznicy pełnej ludzi i zwierząt ...
Takie pożegnanie i Wam przyniesie ulgę.
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 13:17
przez laylla7
Wiecie ,ja już rozwód przeżyłam i wiele innych życiowych perturbacji.
Ale śmierci kota-takiej świadomej -jeszcze nigdy(jak byłam mała ,to odszedł nasz domowy kot ale wiadomo-wtedy niewiele się rozumie). Cholera ,to jest gorsze niż można sobie wyobrazić.
Czlowieka zgina w pół ,jak kot ,którego się wybawiło,jak był maluszkiem ,wykochało i wycalowało w futerko ,teraz cierpi ,ledwo chodzi i patrzy sie tylko swoimi oczyskami.
Czasami widze jeszcze tan blask ,ten figlik w jego oczach. to ,co było ciągle obecne ,zanim zachorował i jego zycie zmnienilo się w wielkie turnee po lecznicach.
Czasmi jeszcze widać ,że on chce się bawic i biegać.
Boże ,jak on kochał biegac a teraz nie może. Mam nadziję ,że jest sprawidliwość na tym świecie i będzie biegał na niebieskich polanach...
Idę z nim teraz na balkon.Bardzo to lubi.W ostatnich dniach ,robimy wszystko ,co lubi.
Re: Mój kochany kot ma raka...

Napisane:
Wto paź 04, 2011 13:21
przez Bazyliszkowa
Przytulam, nic więcej nie mogę dla was zrobić....