Krzyś to kot bezdomny, od ok. 2 lat pojawiał się w miejscu, gdzie karmię dziczki. On dziki nigdy nie był (w przeciwieństwie do pozostałych stamtąd), strzelał baranki, robił ósemki między nogami, dawał sobie wytrzeć oczy, odrobaczałam go Profenderem na kark. Od jakiegoś czasu, może od 10 dni, zaczął wyglądać coraz gorzej. Oprócz tego, że brudny (biały brudny kot – masakra), to oczy w kiepskim stanie, łysinki przy uszach. W piątek poprosiłam Kasię D. o pomoc i Krzyś pojechał do lecznicy (oczywiście klatka-łapka to zbędna maszyneria w jego przypadku). W lecznicy Krzyś dał się obejrzeć, zmierzyć temperaturę (38,8 C), osłuchać, nawet pokazał brzuszek. Także postanowiłam, że nie wróci już tam, skąd przyszedł, przyjedzie do mnie na tymczas. Trochę się martwię, marny ze mnie DT ze względu na rezydentów, a raczej rezydentkę, Niunię. Kiedy przyniosłam do domu Truflę, która mieszkała z nami od 13 listopada do 6 grudnia zeszłego roku, Niunia strzeliła focha i schowała się do wersalki na 2 dni, zero jedzenia, zero kuwety w tym czasie. A i potem nawet na chwilę nie przekonała się do Trufli. Natomiast Chrapek był przez ten czas w siódmym niebie, bo w końcu miał się z kim bawić. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej, tzn. Niunia się nie obrazi, a Chrapek będzie się cieszył jeszcze bardziej.
Oto Krzyś, jeszcze bezdomny (zeszłego lata i kilka tygodni temu) oraz w piątek w lecznicy:
Krzyś czeka na kastrację, ma podawany antybiotyk i jest diagnozowany. Mam nadzieję, że szybko dostanie wypis (a ja rachunek, ehhh...) i wskazówki na dalsze zaopiekowanie.
No i spróbujemy poszukać mu domu...