Podobno jestem kretynką i zrobiłam sobie z kota zabawkę
Próbuję to jakoś zrozumieć, ale naprawdę nie jest mi łatwo. Wziąć kota wykastrowanego, zdrowego, z książeczką. Naobiecywać, że okna się zabezpieczy i że żadnego wychodzenia bez opieki. Umowę adopcyjną podpisać.
Potem mieć kryzys. Dzwonić, że chyba jednak nie. Że z psem się nie dogaduje, że z facetem się nie dogaduje. Po stole łazi.
Potem opowiadać, że kot na działce wychodzi do ogródeczka. Tylko na chwilę, bliziutko, na trawkę. Potem opowiadać, że w mieście wychodzi pod opieką. Tylko z pańcią, na spacerek.
Potem twierdzić, że pozbawiam kota wolności, bo on zawsze wracał. Po kilku godzinach, czasem po 2 dniach. Bo był znany w sąsiedztwie, dzieci zabierały go na chwilę do domu i wypuszczały. (Ale to ja robię z kota zabawkę, nieprawdaż. Bo nie pozwalam, żeby się szlajał po ulicy.) I nagle okazuje się, że on tuż po adopcji był chory, och jaki chory. Tak chory, że aż potrzebował leczenia. A teraz ja go zabrałam, jak już jest zdrowy. No czysty zysk - oddałam chorego, zabrałam zdrowego! Jestem do przodu! Miałam dwa koty, a teraz mam trzeciego! chyba normalnie do zeznania podatkowego powinnam sobie wzbogacenie wpisać