Miało być o Rudej Lejdi, no to zaczynamy:
Przyszła w końcu pora, żeby zrobić to, co konieczne - sterylizacja. Koteczka odchuchana i po kolejnej serii Zylexisu, więc teraz albo nigdy... Malutka chodziła za mną dzisiaj jak cień jakby coś przeczuwała, a mi serce stawało na samą myśl, że za kilka godzin mogę tę kochaną przylepę stracić...
O 12.30 dostała narkozę i powoli odpłynęła, a ja musiałam ją zostawić samą na pastwę losu... Doktorki prawie siłą mnie wypchnęły za drzwi
Błąkałam się po okolicy, kupiłam pieluszki, jedzonko i masę dupereli, a po dwóch godzinach pędem do gabinetu na ratunek mojej Królowej.
Doktorka stwierdziła, że koteczka jest w niezłym stanie, żywotna i ogólnie zniosła zabieg nieźle, ale miała stan zapalny macicy i torbiele, więc operacja odbyła się w samą porę
!!! Dostała ubranko pod kolor (zdjęcie później, jak bidulka już będzie na chodzie) - nie wiem tylko, jak ona w tym wytrzyma przez 10 dni
Teraz Ruda kruszynka leży poobkładana butelkami z ciepłą wodą (w całym tym zamieszaniu zapomniałam o termoforku) i dochodzi do siebie. Od czasu do czasu mrugnie oczkiem i prostuje łapki, więc chyba jest dobrze
Gagatek od czasu do czasu podchodzi i ostrożnie wącha jej uszka
Ciąg dalszy nastąpi...