Tak jak obiecałam, krótko o tym co się działo z Rudą przez ten czas:
Wkrótce po sterylizacji w 2013r. okazało się, że biedna kocina ma guza na śledzionie (bardzo nietypowy nowotwór komórek tucznych). Wyjścia były dwa: usunąć śledzionę razem z guzem albo zostawić i obserwować. Nie zdecydowałam się na operację, ponieważ Ruda była i tak bardzo osłabiona przez poprzedni zabieg i mogłaby tego nie przeżyć. Onkolog dawał jej ok. 1,5 roku życia w przypadku nie podjęcia żadnych kroków i 50% szans na całkowite wyzdrowienie w przypadku usunięcia guza - czyli uda się, albo się nie uda... Oczywiście nie mam 100% pewności, że postąpiłam słusznie. Teraz wiem, że guz "zjadał" ją powoli, choć się nie powiększał. Mimo wszystko przeżyła 4 lata we względnie dobrej kondycji, choć cały ten czas była bardzo anemiczna. Dlatego bałam się ruszać to świństwo - myślę, że to przyniosłoby więcej złego, niż dobrego, a moja wet się ze mną zgadzała. Cień wątpliwości ciąży mi teraz na sercu jak kamień, może jednak powinnam była zaryzykować...
Ruda przez swoją unikalność i wrażliwość była moją nauczycielką, a wczoraj dała mi ostatnią lekcję, której nie zapomnę do końca życia, i za to wszystko jej dziękuję. Żegnaj, moja mała Przyjaciółko.
Widzę, że wszystkie obrazki poznikały, więc jeszcze raz, to Ruda Lejdi:
A to Korin Gagatek, mój psotnik i pocieszyciel w tych trudnych dniach:
Przepraszam, że nie było mnie tu przez te ostatnie lata i tak znienacka się nagle pojawiam, ale ponieważ historia mojego małego stadka tu się zaczęła, więc niech i tu się zakończy. Pozdrawiam wszystkie kociary i kociarzy, niech wasze małe tygrysy żyją zdrowo i jak najdłużej.