Strona 1 z 100

Skarpetkowy Potwór i Tosia - Basków bieg na widłach (str 97)

PostNapisane: Pon lis 29, 2010 20:17
przez Bryska4
Jako, że okazało się, że Fortuna, zwana przeze mnie Skarpetkowym Potworem ze względu na swoje upodobanie do maltretowania moich skarpet, ma wielu fanów, zakładam wątek moich dwóch kotek.
A z uwagi na to, że ich życie szczególnie fascynujące nie jest (na szczęście), a stanie się jeszcze spokojniejsze jak Fortuna zmądrzeje (miejmy nadzieję) to będzie to wątek po trochu o wszystkim.

Na początek świeża dość historia o tym, jak mały pingwin pojawił się w naszym domu i zburzył spokój mój, TŻta i Tosi...

Zaczynamy...

(I na dobry początek zdechł fotosik)

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Pon lis 29, 2010 20:21
przez Bryska4
Fotosik ożył

Skarpetkowy potwór.

Fortuna, bo tak brzmi jej imię, znalazła się u nas pół-przypadkiem.
Pół, bo z jednej strony chcieliśmy drugiego kota, najlepiej małego. Przypadkiem, bo niekoniecznie dzisiaj.

U mnie w pracy to jest tak, że jak jest długi weekend to w te dni, które nie są świąteczne, pracuje poranna zmiana. I jak trzeba, to ten z nas, który w tym tygodniu pracuje na rano, musi zajrzeć do fabryki. Zwykle usiłujemy zrobić to, co konieczne i zwiać do domu jak najszybciej, a najlepiej to w ogóle nie jechać. Ale czasem się nie da.
11 października, w przeddzień najważniejszego hiszpańskiego święta narodowego, „Día de la hispanidad” obchodzonego dla uczczenia odkrycia Ameryki, padło na mnie.
O „szóstej w nocy”, bo to zdecydowanie nie jest szósta rano, zaparkowałam na innym niż zwykle parkingu, bo musiałam wprowadzić do fabryki zaparkowany tam służbowy samochód. I już wtedy wydało mi się, że coś gdzieś piszczy, ale już nie raz szukałam kotka zmylona dźwiękami wydawanymi przez tutejsze ptaki. Wsiadłam w furgonetkę i wjechałam do fabryki.
Popracowałam ile było konieczne i o dziewiątej wybrałam się spacerkiem z powrotem na parking. Daleko jak nie wiem co, głodna byłam jak pies, wyciągnęłam kanapkę i w tym momencie obok zatrzymał się kolega i zaproponował podwiezienie. Noo... to jak on mnie podwiezie, to będę w domu szybciej o jakieś 10 minut, to nie jem tej zimnej kanapki tylko wytrzymam i zjem w domu coś gorącego (brzydko było i deszczowo).

A tymczasem na parkingu już miauczało, że hej.... w niebogłosy się darło gdzieś pod samochodem. A właściwie to W samochodzie. Miauczało pod maską i wyjść na „kici kici” nie chciało.
Panika – o rany, a jak ten kierowca odpali zanim kotek wyjdzie, pewnie on nie umie wyjść, zmiana kończy się dopiero o czternastej... zostawię mu kartkę, że ma kota w silniku i niech do mnie zadzwoni, przyjadę i go wezmę.
Oddaliłam się, spojrzałam w kierunku samochodu, i pod spodem zobaczyłam kotka, który jak gdyby nigdy nic wyszedł.
No dobra, czyli umie wyjść. Teraz tylko go złapać. Proste, nie?
Ja krok w stronę kotka, kotek pod maskę.
Kanapka!!!
Kanapka z żółtym serem, której nie zjadłam, bo mnie kolega podwiózł!
Pierwszy kawałeczek sera wrzuciłam pod samochód, mała paszcza wchłonęła go i znikła z powrotem pod maską. Drugi trochę bliżej, paszcza wyszła i zbliżyła się.
Trzeci kawałek zjadła z mojej ręki, podgryzając mi palce.
Cap. Kotek złapany z zaskoczenia drugą ręką. Jakie to chude i brudne, ubłocona skóra i kości...
Obrazek
Wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu jakieś 40 na godzinę, bo bałam się, że podejdzie mi pod pedały. Ani transporterka, ani dużej torby, posadziłam kotka na podłodze, obok parę plasterków sera pozostałych z kanapki, żeby się zajęła chociaż przez chwilę.
Przyjechałyśmy do domu...

Tosia przybiegła do drzwi jak zwykle. Dałam jej do powąchania małe śmierdzące smarem i błotem. Powąchała i uciekła, a my dawaj, do weta.
Wetka zobaczyła nas z transporterkiem – „ooo, a co to się księżniczce dzie... A CO TO JEST?” zajrzała do środka.
„TO znalazłam właśnie w zaparkowanym obok mojego samochodzie na parkingu w pracy”.
„i co z TYM zrobicie?” w oczach wetki pojawił się strach, że zostawimy jej kotka do wyadoptowania, zawsze ma ich kilka w klinice.
„No jak to, zostanie z nami, przecież mówiłam Ci niedawno, że chcemy drugiego kota :D”.
Klinika jest po drodze do supermarketu i zawsze idąc po zakupy oglądam kociaki, które mają klatkę przy oknie. Akurat kilka dni wcześniej rozmawiałam z nią i mówiłam, że kiedyś weźmiemy kociaka.
Mała zbadana, zważona, całe pół kilo kota. Rozkaz – po pierwsze wykąpać.
Dostaliśmy zabawkę, chyba z wdzięczności, że ją wzięliśmy :D


Wypuszczona w domu zwiała pod szafkę. W końcu złapałam ją i zaczęłam wycierać wilgotną, ciepłą szmatką. Nie chciałam jej tak od razu narażać na stres kąpieli. I ta imitacja ciepłego jęzora mamy chyba sprawiła, że kotek się poddał i już był nasz i już mruczał i kochał.
Z Tosią pokochały się nieco później, ale o tym będzie dalej....

A tu Fortunka już umyta, wykąpaliśmy ją tego samego wieczora. Dawno nie widziałam tak brudnej wody jak ta, która spłynęła z kociaka....
Obrazek

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Pon lis 29, 2010 20:26
przez Birfanka
Trójkot sie melduje :kotek:

Super, ze jest watek! :piwa:

Bosz, jakie malutka ma cudne rozowe podusie Obrazek

Piekna historia. Do nas w bardzo podobny sposob zawitala (cztery i pol roku temu) Fifinka :)

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Pon lis 29, 2010 20:31
przez Bryska4
Dobry wieczór :D Miło Cię widzieć :)
I o Fifince pisałaś, że lubi wodę, jak Fortunka. Ich chyba ta woda nie przeraża, bo swoje już namokły,bidule...
Tośka to co innego, księżna wodą się brzydzi. A fuj.

W ogóle te dwa koty to dwa różne światy....

Śpi, zmora, póki co, i niech tak zostanie.
TŻ zostawił mnie na pastwę tego kociego ADHD i poszedł mecz oglądać...

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Pon lis 29, 2010 21:02
przez Gretta
Melduję się w wątku. :wink:
Nie tylko podusie, noseczek też różowy :1luvu:

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Pon lis 29, 2010 21:04
przez kwiat groszku
:twisted: to ja tez po cichutku sobie przycupnę.

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Śro gru 01, 2010 21:40
przez myshka
Melduję się :)

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Śro gru 01, 2010 23:24
przez Bryska4
Witam wszystkich :) na razie jestem zarobiona, ale niedługo długaśny weekend więc napiszę skąd się wzięła Tosia.

Tymczasem małe w nocy gryzie mnie w nos. Nie wiem jak Tosia ją przekonała, by w końcu nocą zostawiła ją w spokoju, teraz obiektem "zabaw" jestem ja.
Przedwczoraj były przytulanki. Kotek - mruczący szaliczek oplatający szyję.
Wczoraj - gryzienie w nos.
Co będzie dziś?

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Czw gru 02, 2010 15:04
przez Birfanka
Staly przejaw kociej milosci, Puszek tez usiluje mi odgryzc nos! :strach:

Fajnie, ze napiszesz o Tosi, bo sie mialam pytac :)
Telepatia? :lol:

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Czw gru 02, 2010 15:37
przez Beliowen
Wątek kotów Bryski :shock:
wszelki duch :D

Co to forum z ludźmi robi :twisted: :lol:

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Czw gru 02, 2010 20:30
przez katikot
To i ja się melduję :)

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Czw gru 02, 2010 21:33
przez jozefina1970
A też zaznaczę :-)

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Nie gru 05, 2010 0:00
przez Bryska4
Dziś jeszcze bez zdjęć i kołomyjowato, bo mi jakoś tak dziwnie...

Mama zadzwoniła dziś do mnie, gdy byłam na zakupach. Nie odebrałam, bo zapomniałam wziąć ze sobą telefon. Gdy wróciliśmy do domu zadzwoniłam....
„No, co tam? Internowali Was?” :twisted: :roll: żarcik :D
Gdy rozmawiałyśmy kontrolerzy lotów już cudownie ozdrowieli.
Media... słynny kryzys...
Tato zaczął prewencyjnie „bo wiesz, w razie czego to masz dostęp do naszego konta... i jakieś obligacje jeszcze masz”... kochany...
„Tato, ja lada moment dostanę wypłatę,...”...

Mamo, Tato, nie martwcie się, wyłączcie to pudło i idźcie na spacer po sniegu. Jak będzie mi źle to Wam powiem...

Smutno mi trochę, bo wiem, jakie są media, co pokazują, i z czym moim rodzicom kojarzy się „stan wyjątkowy”.
„Stan wyjątkowy”, który przegapiłam stojąc przy garach...
Ale szkoda mi rodziców, bo się martwią...
Koniec marudzenia.

Tosia.


Wzięcie kota ze schroniska to miała być jedna z pierwszych rzeczy, którą mieliśmy zrobić po moim przyjeździe do Hiszpanii.
Plan był taki, że to kot ma nas wybrać. Nie było określonego koloru, płci, ten, który będzie nas chciał, tego weźmiemy.
I dzień przed moją wyprawa do schroniska zadzwonił przyjaciel TŻta z wiadomością, że na działkę do jego kuzyna przyszła kotka – mieszanka z kotem syjamskim. I może byśmy ją chcieli.
A ja, po paru piwkach, oświadczyłam, że pewnie. A jakże, weźmiemy kota z ogródka kuzyna, a co tam. TŻ nie powiedział nic...
A potem przetrzeźwiałam...
Przecież ja „obiecałam” jakiemuś kotu ze schroniska, że będzie miał dom. TŻ nie powiedział nic, ale dokładnie to samo myślał...
Nie spałam pół nocy, a łzy ciurkiem leciały.

O schroniskach tutejszych nie miałam pojęcia, wiedziałam, że istnieje jedno, miejskie. Zadzwoniłam i dowiedziałam się, że koty, owszem, są, ale „małych nie ma”.
Koty w schronisku były cztery (wszystkie cztery w jednej klatce). Ale nie myślcie, że to z uwagi na niski stopień bezdomności – po prostu do bardzo niedawna było to schronisko wyłącznie dla psów (teraz na stronie widzę, że kotów mają sporo). Zbliżyłam się do klatki, do prętów podbiegła czarna koteczka z dzwonkiem na szyi. Kochana, ufna. Zapakowałam do transporterka, podpisałam papiery i do domu.
Nie wpuścili nas do autobusu.
Nie kumam do dziś. Z kotem w transporterku nie wpuszczą, a chorego na wietrzną ospę to już tak? Może ja czegoś nie wiem, ale czy człowiek jest się czymś w stanie zarazić od kota droga kropelkową? Może o alergię chodziło...
No nic, piechotką. A Tosiunia tylko wyglądała przez kratkę transporterka... kochana...
Z płaczem zadzwoniłam do TŻta.... „bo ja już przyniosłam tego kotka, to zadzwoń do X że już nie przyjdziemy (kotka z działki szczęśliwie okazała się zgubiona i właściciel się po nią zgłosił)
Po pół godzinie pobytu w domu już leżałyśmy na sofie – ja rozwiązywałam sudoku, a Tosia w moich nogach. Obróżkę zdjęłam i wyrzuciłam,

Z Tosią większych problemów nie było, na początku jedynie biegunka, wyleczona antybiotykami, Tosia kochała ludzi od zawsze, była bardzo ufna i nigdy nas nie zaatakowała, nie ugryzła w złej wierze.
Myślę, że była kotkiem wychodzącym, przez tę obróżkę z dzwoneczkiem na szyi. Jej zaufanie do ludzi pokazuje, że była raczej dobrze traktowana. Byc może błędem właścicieli było wypuszczanie niewysterylizowanej kotki..
Uj, sterylka. Jasne, ja nigdy nie miałam kotki. Rodzice mieli kocura, ale on nie tarzał się po podłodze i nie tuptał. Biedna Tośka, ależ mi jej było szkoda, to tarzanie się z miną potępieńca a i przy tym miauczała pół nocy, że spać się nie dało.
Przy okazji lekki szok. Sterylka kotki w moim rodzinnym mieście w Polsce kosztowało 80 PLN. Tu wybuliliśmy 200 Euro, co nawet przy tutejszych zarobkach nie jest małą kwotą (biorąc pod uwagę siłę nabywczą pieniądza porównałabym to do jakichś 400 złotych).
Niepełnosprawna – posterylkowa Tosia... no cóż, przyznam się, na kilka dni przeniosłam się spać z nią na sofę :) Z biedną, otumanioną lekami, wyrywającą się gwałtownymi i nieprzemyślanymi konwulsjami, śmierdzącą moczem i medykamentami Tosią...
Zaraz zresztą już było po wszystkim. Szwy zdjęta, koniec wycia do księżyca, kochana Tosia stała się jeszcze bardziej kochająca (upierdliwa? :twisted: ) niż dotychczas...
"Miętka" jest Tosiunia, milutka i błyszcząca. Wetka się zawsze zachwyca ;) Szkoda, że tej miękkości nie da się oddać przez internet.

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Nie gru 05, 2010 19:16
przez Birfanka
Piekna historia :)
Te miekkosc i blyszczace futerko Tosi widac na fotkach, widac :P

Historie z mediami i sianiem paniki tez znam z doswiadczenia, po kazdej wichurze, burzy czy powodzi rodzina przerazona, a w jesieni 2005 to juz w ogole mysleli, ze w oblezonym bunkrze siedzimy :strach: :?

Re: Skarpetkowy Potwór i Tosia, która go cierpliwie znosi.

PostNapisane: Nie gru 05, 2010 21:39
przez Gretta
Birfanka pisze:Piekna historia :)
Te miekkosc i blyszczace futerko Tosi widac na fotkach, widac :P

Historie z mediami i sianiem paniki tez znam z doswiadczenia, po kazdej wichurze, burzy czy powodzi rodzina przerazona, a w jesieni 2005 to juz w ogole mysleli, ze w oblezonym bunkrze siedzimy :strach: :?

Widać 8)
Dziewczyny, może to Was pocieszy - ja mam do rodziców 20 km i też zdarzają się pytania, czy NA PEWNO u nas wszystko w porządku.