Wczorajszy dzień jakoś przeżyłam.. dzisiejszy też już na finiszu..
Jeszcze trzy dni i sobie odeśpię..
do siódmej..
Oczywiście dzisiaj bez telefonicznego budzika (biuro zleceń TPSA), zaspałam.. Ale dostałam takiego szwungu, że przyjechałam do pracy o 7:20..
Muszę sobie kupić jakiś porządny, GŁOŚNY budzik, bo jakoś budzik w komórce i telewizor nie dają rady..
Najlepiej stary, mechaniczny.. taki, który postawię na blaszanej tacy.. tylko wtedy mnie obudzi..
A do dzisiejszego zaspania dołożyły się moje futrzane piecyki, które w ilości trzech władowały się pod kołdrę i grzały dodatkowo..
Komu by się chciało wyłazić z takiego ciepełka na te minus 20, które było rano w Warszawie..
Ale w niektórych miejscach zima wygląda piękne..
Jednak dla mnie najlepsza jest na fotkach..
Jak to ktoś kiedyś powiedział - 'wolę narzekać na upały'..
Moje futrzane stado na razie w porządku.. nic niepokojącego się nie dzieje..
A z Maszką już mamy stały rytuał śniadaniowo-kolacyjny..
Jak są kanapki z szynką, to kilka kawałków szynki leży osobno, specjalnie dla Maszki, która wspina się na moje kolana, grzecznie wącha zawartość talerzyka a następnie czeka aż podam jej z ręki smakołyk..
