Witajcie.
Przepraszam serdecznie za tę ciszę w eterze. Nie miałam siły, ani czasu na kompa niestety.
Wczoraj maly nie miał gorączki. Ogólnie jest aktywniejszy. Kichnięcia są sporadyczne. Nie wiem, czy jest jakaś wydzielina z noska, bo mały spierniczka (za przeproszeniem). Ma mnie dość. Wczoraj znowu dostał te dwa zastrzyki. Biedny jest. Pewnie czuję się jak poduszeczka do igieł. Chciałabym, żeby dziś na kontroli padło stwierdzenie, że teraz już tylko immunostymulacja. Więcej antybiotyków nie miałabym serca mu podawać. Muszę go doprowadzić do świetnej formy i potem całą rodzinkę odrobaczyć.
Ja nie czuję się niestety wcale lepiej. Ale to nie jest najważniejsze.
Wczoraj patrząc na moją gromadkę naszła mnie taka refleksja. Mimo, że wszystkie moje zwierzaki stanowią jedną rodzinkę, jedną "paczkę" - to kociaki nie funkcjonują tak, jak suńki. To widać nawet podczas zabawy - koty są wielkimi indywidualnościami. Używając terminologii piłkarskiej, każdy gra do swojej bramki. Cały niedzielny ranek czwórca szalała. Ktoś na kogoś łypał okiem, ktoś komuś zabawkę podbierał, gonił, był gonionym, wywijał salta mortale. Ale nawet wtedy, gdy uciekający był jeden, a goniących troje, to nie współpracowały ze sobą. Niby taka oczywista sprawa, ale zaciekawiła mnie.
Znajoma zapytała mnie, co jest najbardziej pracochłonne przy takiej gromadce. Odpowiedziałam, że każdy powrót do domku. Kiedy otwieram drzwi, wiem, że muszę się z każdym przywitać osobno. Nie wystarczy okrzyk "cześć futra". Nawet, gdy ktoś na powitanie nie wyszedł. to trzeba go odnaleźć i przywitać. Inaczej jest obraza majestatu. Podchodzę więc do Zuzi i przytulam ją, potem poklepuję Ghanę. Tarmoszę brzuszek Brawci i przyjmuję baranka od Gajeczki. Odpowiadam na pokrzykiwania Primki, którą trzeba chwilkę potrzymać na rękach i miziam Nazirka. Dopiero wtedy mogę zająć się sobą.
