Och, dziekuję za cudowne życzenia - tak, wczoraj były moje imieniny
A nie zaglądalam tu od dawna, bo za nami bardzo ciężki tydzień
W największym skrócie:
1. piątek 7.08 - dowiaduję się od administratora budynku, że remont tarasów będzie wznowiony w drugiej połowie sierpnia, więc decyduję się wziąć tydzień urlopu od 10.08.
2. niedziela 9.08 - dzwoni do mnie kuzyn, mieszkający pod Wrocławiem i po raz n-ty zaprasza mnie w odwiedziny; nie byłam u nich 2 lata i nie wiem, kiedy znowu będę mogła pojechać, więc postanawiam pojechać na piątek i sobotę.
3. poniedziałek przeznaczam na przygotowania do podróży, a we wtorek i środę planuję pozałatwiać sprawy, których nie mam czasu załatwić, gdy pracuję oraz mam zamiar wystrzyc trawnik (musi być wystrzyżony, jeśli faktycznie zacznie się wkrótce remont).
4. wtorek 11.08 w odróżnieniu od poniedziałku leje od rana, a moje sprawy wymagają lepszej pogody, więc bezskutecznie czekam na zanik deszczu;
Kasia od rana nie ma apetytu, a późnym popołudniem zaczyna co dwie godziny wymiotować (niczym); o 23.30 umawiam się z naszym wetem w lecznicy - widać, że Kasia źle sie czuje, jest osłabiona, ma zimne uszka, myślę, że może najadła się jakiegoś mlecza czy czegoś takiego;
wet stwierdza lekkie zatrucie (diabli wiedzą czym) - temperatura obniżona, ale poza tym żadnych niepokojących objawów; Kasia dostaje trzy zastrzyki i w razie czego mamy się zgłosić ponownie.
5. środa 12.08 idziemy spać o 1.00, a o 4.30 Kasia wymiotuje; następne wymiotowanie ma miejsce o 8.30 i 9.00. Postanawiam znowu jechać do lecznicy; okazuje się, że najbliższy bankomat jest zepsuty, więc muszę szukać innego bankomatu; do lecznicy wyjeżdżamy dopiero o 11.00 - na szczęście Kasia już nie wymiotuje i widać, że czuje się znacznie lepiej (oczywiście leje deszcz); pani wetka daje Kasi kroplówkę i wpada na pomysł, że to zatrucie może być spowodowane przez nawrót infekcji w pyszczku (leczone tak niedawno) i pod tym kątem daje Kasi leki, w tym Stomorgyl; pani wetka ma chyba rację, bo Kasia wraca całkiem do normy (mamy przyjść koło 19-tego, żeby zobaczyć, co dalej).
6. czwartek 13.08 rano jeszcze pada, więc sprzątam na zapas przed wyjazdem, a po południu wreszcie udaje mi się wystrzyc trawnik, reszta moich planów nie wykonana.
7. piątek 14.08 wychodzę z domu o 6.25, koty zostają same z suchym jedzeniem w czterech miseczkach, wodą do picia, pięcioma kuwetami i światłem w kuchni; wizyta u rodziny jest bardzo miła (staram się nie myśleć o moich biednych kotach).
8. sobota 15.08 budzę się o 4.30 i cały czas myślę o moich biednych kotach; rodzina nie jest zbyt zadowolona, że już wracam do Krakowa - wyjeżdżamy po 11-tej, żeby być na dworcu, gdy podstawią pociąg (będę jechać InterRegio relacji Wrocław-Kraków); z niewiadomych przyczyn pociąg wyjeżdża z półgodzinnym opóźnieniem i na trasie co chwilę się zatrzymuje; do Opola dojeżdżamy z godzinnym opóźnieniem i tu musimy przesiąść się do specjalnie podstawionego dla nas pociągu, bo jak powiedziała pani w stroju służbowym - nasz pociąg tak się psuł, że nie było szansy na dojazd do celu; w Krakowie jestem o 18.00 (55 minut spóźnienia), a do domu docieram o 18.30; biedne koty znajdują się w stanie silnego wzburzenia, niektóre się cieszą (Pumcia najbardziej), inne są obrażone (Kasia najbardziej), pięć kuwet wykorzystanych maksymalnie, jedzenie jedzone, zabawki porozrzucane, wykonane włamanie do szafy (powyrzucane różne rzeczy), a więc nie było najgorzej.
Sprzątam kuwety i wracamy do normalności
A poniżej albumik ze zdjęciami z ostatnich dni. Uważni oglądacze dostrzegą, że są tu także zdjęcia kotów, które udzielały mi gościny w piątek i sobotę
Są to: Czesia, Kazio i Bamiś
http://mkbg1.fotosik.pl/albumy/673888.html