No to się napanikowałam.
Po wizycie na USG, kiedy Pani dr wykonująca je roztoczyła mi wizje dość drastycznie brzmiących zabiegów, zdrętwiałam, po raz kolejny pytając siebie samą, czy oby na pewno dobrze robię ciągnąc Frajdę przez to wszystko.
W środę zameldowałam się z Frajdą u naszej nowej Pani wet. I uff – usłyszałam aby postępować z Frajdą dokładnie tak, jak zalecał neurolog.
Ale to wszystko nic – Frajda, która dostała nowych bodźców i gabinetowej adrenaliny, dała nogę z wagi sama i po raz pierwszy sama się podniosła. To był moment – tylne łapy dźwignęły odwłok, który natychmiast obalił się na drugi bok, ale dupina przez moment była w górze.
No to mam zadanie – zwiększyć przestrzeń życiową i bodźcować dziewczynę. Klatki cały czas nie mam – oczywiście błogosławię dostawcę należycie. Ale urzęduję teraz w malutkim mieszkaniu z mikroskopijną kuchnią – powierzchnia podłogi 190 x 85 cm między szafkami. Więc wczoraj zastawiłam wejście dużym kartonem, kupiłam najtańsze wykładziny, by przykryć śliskie kafle – no i tam zameldowałam Frajdę. Poprawa warunków bytowych starczyła na krótko, po kilku godzinach Frajda już jojczyła jedynie pod kartonem, próbując sforsować zasieki i wydostać się na mieszkanie. Ale w międzyczasie parę razy próbowała już dźwigać dupinę. I parę razy chwilę chwiejnie ustała, próbując nawet wykonać dwa- trzy kroki.
Przełom nastąpił dziś. Rozszarpała karton i wypełzła na pokój. Ja rzuciłam się, by zaaresztować uciekinierkę. Frajda walcząc o wolność podniosła odwłok na tylnych łapach – więc lekko chwyciłam ogon, by pomóc jej utrzymać pion, a ona poszła – TAK, POSZŁA – tak podtrzymywana na drugi koniec mieszkania. Potem w ten sam sposób wróciłyśmy do kuchni, i jeszcze raz do przedpokoju, do małego pokoju, znów przedpokój i znów mały pokój.
Muszę to nagrać – najpiękniejszy widok na świecie

.