Dziękuję Basiu, że wkleiłaś zdjęcia z wycieczki. Szczerze przyznam, że miauowe towarzystwo bardzo mi odpowiada. Łatwo nawiązać nić porozumienia, jeśli się ma wspólną obsesję. Kocią oczywiście. I nie tylko zresztą.
Bardzo lubię klimaty Kazimierza Dolnego. Wszystko mi się tam podoba i wszystko lubię. Można dotknąć ręką minionych wieków, wyczuć puls historii błądząc po ruinach zamku, albo patrząc na kamienne posadzki w kościołach starte kolanami pokoleń, które już przeżyły swój czas na ziemi i trwają w wieczności. Może, mimo ogromnych różnic cywilizacyjnych, tamci ludzie, doznawali podobnych odczuć patrząc na Wisłę, jak ja dzisiaj. Przyroda wokół miasteczka zachwyca i koi duszę. Można się zatrzymać, przysiąść na zwalonym pniu, obok Maryjnej kapliczki i odsapnąć. Jest czas na to, żeby poczuć intensywny zapach ogrzewanych słońcem ziół, dostrzec niezwykłą urodę i barwność kwiatów, usłyszeć szum wiatru w zbożach i brzęczenie owadów. Czułam się taka spokojna, beztroska i bezpieczna w świecie, jak w dzieciństwie, kiedy wśród pól, wracałam ze szkoły do domu mojej matki. Bliski kontakt z przyrodą zawsze sprawia, że mam poczucie bycia we właściwym czasie i na właściwym miejscu. Same miasteczko w letnią niedzielę było dość gwarne. Ludzie tam chętnie przyjeżdżają odpocząć, pooddychać sztuką, popatrzeć na milion obrazów i rzeźb. Bo galerii jest w Kazimierzu kilkakrotnie więcej niż sklepów spożywczych. Ludzie przyjeżdżają tam po strawę dla ducha. O strawę dla ciała też jest tam wyjątkowo łatwo przy stolikach wielu kawiarni i restauracji. Cóż, patrzenie w roześmiane lub zachwycone twarze przechodniów też jest przyjemne. W Kazimierzu nie przeszkadza niczyje towarzystwo, nawet jeśli jest troszkę nazbyt liczne. Przynajmniej jest się do kogo uśmiechnąć.
Kiedy ja hulałam po świecie, moje kocięta tkwiły samotnie tam, gdzie ich miejsce, czyli w domu. Wydaje mi się czasem, że one nie podzielają tego poglądu. Są zwierzętami terytorialnymi, to prawda, ale czasem nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to ja jestem tym terytorium, które one posiadają. Nie są zachwycone, jak wychodzę na cały dzień, mimo, że mają stały dostęp do jedzenia i wody. Problem tkwi także w tym, że one najchętniej jedzą, jak ja siedzę obok nich na podłodze. Sama bezwiednie je do tego rytuału przyzwyczaiłam i one tego oczekują. Ragdolle to istoty kochające ludzi. Wczoraj po powrocie z wycieczki, Gustawcio, z całą czułością swojego kociego serduszka, zawijał się w precelek wokół Basinych nóg. Niepokoi mnie troszkę mały dzikus Florcia, która ma sobie wiadome poglądy na zastaną rzeczywistość i nie zawsze ma ochotę na kontakt bezpośredni z osobą nieznajomą. Martwię się, bo musimy się przemóc i pojechać w końcu na jakąś kocią wystawę.
Krótko spałam w nocy, więc dziś styki w mózgu mi nie działały sprawnie i miałam ślimaczo spowolnione reakcje. Musiałam wysilać mój wątły intelekt, żeby w miarę normalnie funkcjonować. Tak, to była... kołowatość. Mimo to udało mi się w końcu znaleźć odpowiednich lokatorów. Co za ulga... Wprowadzają się od ósmego sierpnia i przystali na wszelkie moje warunki i jeszcze im się wszystko podobało. Musiałam włożyć wiele wysiłku w autoprezentację, żeby nie sprawić wrażenia osoby lekko upośledzonej. Starzeję się. Kiedyś, oprócz normalnego chodzenia do pracy, brałam po dziesięć, dwanaście w miesiącu nocnych dyżurów zleconych na ciężkim oddziale i lepiej znosiłam brak snu, niż dzisiaj niewielkie niedospanie. Może dlatego, że miałam silną motywację kiszenia pieniędzy na zakup samochodu.
Bazylia mi zakwitła. Jak próbuję hodować kwiatki, to one ani myślą ślicznie kwitnąć. A to, co nie powinno, to proszę: raz, dwa i czeka na pszczółki. Zamiast pszczółek wlatują muchy, które wodzą moje koty, a zwłaszcza Orbisia na pokuszenie. Orbinio wie doskonale, że można wejść na blat, wyłącznie w przypadku konieczności wieszania firanek. Ale jak mu mucha brzęczy, to on nie może się powstrzymać i niestety wymięka. On kocha polować, co prawda mamcia go nie wtajemniczyła w arkana sztuki polowania, bo sama była niegramotna w tym względzie i Orbiś osiąga mizerne rezultaty. Ale ma duże samozaparcie, kocurek mój, i nie przestaje ćwiczyć.