No to byłam wczoraj u weta ( i w piątek byłam, i w niedzielę, we wtorek, i dzisiaj idę, i jutro...

czy to się kiedyś skończy

)
Po powrocie z pracy okazało się, że Borutka rana jest jeszcze bardziej rozbabrana

, rozeszła się. W taksówkę i do weta. W lecznicy była pani Dominika (ta "twoja" wetka Beatko

), bardzo miła osóbka. Najpierw zdjęła młodemu szwy z przepuklinki, a potem zabraliśmy się za nóżkę. Brrrr na samo wspomnienie nogi mi się uginają. Musiała zdjąć i odciąć resztę strupa. Borutek żewnie zawodził, tylko dwa razy chciał się wyrać. Według wszelkiego prawdopodobieństwa wygojony już prawie strupek zaczął kota swędzieć i Boruta tak mu pomagał zejść

- choć ja nie widziałam aby choć raz lizał ranę

. Nożka została zdezynfekowana, zalana czymś takim gęstym i bezbarwnym co wypełniło ranę. Gojenie zaczynamy od nowa

. Dziś znów mam pokazać kota, tym razem już chirurgowi.
W domu spróbowałam założyć kotu kołnież

Nie dość, że słabo chodzi, to w kołnieżu się przewracał. Zdjęłam bo mi serce pękało. Pilnowałyśmy cały czas aby nie lizał rany i po zaschnięciu faktycznie nie interesował się nią. Do czasu kolejnego strupka muszę coś wymyślić. Dziś koty zostały w domu w odzielnych pokojach. Bo Pumcia pielęgniarka koniecznie chciała czarnulkowi to chore miejsce wymyć

. No i on musi mieć spokój. Poza tym Burut ma przymusową dietę, bo popołudniu pobieramy krew. Trzeba zrobić ten wapń i chyba pełną morfologię też, bo on coś taki ospały jest

.
A dla ciekawostki dodam, że rana wygląda różowo-biało, jak....
rozwalony mózg