Dziękuję za miłe słowa i dobre życzenia. Delikwenta odblokowałam jeszcze tego samego wieczoru, bo mnie grzecznie poprosił i złość mi przeszła niepostrzeżenie.
Florunia mnie kocha. Wiem o tym od samej zainteresowanej. Czasem siada na krześle przy stole, obok mnie, przygląda mi się miłośnie i miauczy. Na tak czułe zaczepki, nie można pozostać obojętnym, więc odkładam to, czym się aktualnie zajmuję i sobie rozmawiamy o różnych sprawach ważnych albo zajmujących. Florcia, to niezwykle urocza i nietuzinkowa osóbka, więc w jej towarzystwie nie sposób się znużyć. A jak już sobie pogadamy w kocim języku, to ona serwuje mi kocie zabiegi higieniczne. Najpierw liże mi skórę szorstkim jęzorkiem. Robi to bardzo starannie, z pełną koncentracją i zaangażowaniem, żebym nabrała właściwego zapachu. Jak już rękę mam wystarczająco czerwoną, czyli pozbawioną zrogowaciałej warstwy naskórka, to kociczka moja zaczyna podgryzanie. A buzię ma, jak nie przymierzając, rekin ludojad. W końcu to genetyczna spadkobierczyni tygrysów szablozębnych. Ale nie używa pełnej mocy swoich kłów, moją krtań także omija z daleka. Ot, tak czule przeżuwa skórę, żeby przypadkiem nie skaleczyć i krwi nie utoczyć. Kocurkom też tak robi w przypływie uczuć. Więc mam stu procentową pewność, że zostałam obdarzona takimi samymi przywilejami, jak Gustawek i Orbiś, a także Paweł, Julek i Zosia. Z radością tworzymy podstawową komórkę społeczną i w ramach tejże, niańczymy własne szczęście.
Od jakiegoś czasu marzyła mi się świeca z prawdziwego, pszczelego wosku. Za rok Zosia pójdzie do pierwszej komunii świętej, więc przydałaby się nam woskowa gromnica. Mam, co prawda świece dzieci od chrztu, ale, ze względu na ilość dzieci, nie pamiętam która jest czyja. Pytałam o świece woskowe w różnych miastach, rozmaitych miejscach i wszędzie mówili mi, że nie prowadzą sprzedaży takich świec. Aż tu całkiem niedawno przeczytałam artykuł w jednym z czasopism, o człowieku, który robi takie właśnie świece. Zapisałam namiary w telefonie i postanowiłam zadzwonić i złożyć zamówienie, jak tylko ogarnę się finansowo po zakupie samochodu. A tymczasem okazało się, że naszej pani pianinowej niespodziewanie padł instrument i nie mogła prowadzić zajęć z rytmiki w szkole. A ponieważ mieszkamy blisko szkoły, to wpadła na pomysł, żeby poprosić nas o użyczenie pianina Zosi. A jak przyszła, to ucięłyśmy sobie babską pogawędkę. I okazało się, że pan od świec, czyli Dominik Skurzak, to... osobisty mąż naszej pani pianinowej. Bardzo jej się podobają serwety, które robię na szydełku... W poniedziałek zaproponuję zamianę: rękodzieło, za rękodzieło. Może się uda... A swoją drogą Dominik Skurzak jest także muzykiem i podróżnikiem i pisze znakomite artykuły o smakach, zapachach, zwyczajach i ludziach, mieszkających w różnych miejscach na świecie. Ma niesamowicie lekkie pióro i czyta się go kapitalnie. Robi też fantastyczne zdjęcia. Jak człowiek się zanurzy w te opisy i obrazy, to czuje się tak, jakby te podróże także troszkę odbywał. Jakby w tych miejscach był.
https://dominikskurzak.wordpress.com/