ja pamietam, jak kolo mnie Leclerka budowali... nikt nie wiedzial, co tam sie buduje, nawet jak sie pytalam tych gosci, co tam pracowali na tej budowie, co tu bedzie, to nawet nie potrafili okreslic czy supermarket czy przychodnia czy co... Kazdy od niechcenia odpowiadal: "nie wiem"...

Na pewno musieli wiedziec, co buduja, ale czemu nic nie powiedzieli...
Jak otwarli to ludzie walili drzwiami i oknami z CV, ale... okazalo sie, ze ekipa jest juz skompletowana

Na pol roku przed rozpoczeciem budowy juz byly podobno ogloszenia w urzedzie pracy, w agencjach pracy, juz wtedy ekipa sie szkolila w innych sklepach tej sieci...

O dziwo nic nie zauwazylam ani ja ani wiele innych osob ani w urzedzie ani w agencjach posredniczacych, o dziwo ani mnie ani innym osobom szukajacym pracy nikt nie proponowal pracy w Leclercu, nie wspominal nikt, ze ma cos tam byc. Tak samo jak niedawno otwarli na sasiednim osiedlu pasaz: "czerwona torebka". W urzedzie pracy, jak pytalam, czy wiedza, jakie tam sklepy maja byc, czy maja jakies oferty-to kazdy oczy jak 5 zl i "pierwsze slysza" ze tam sie buduje jakis pasaz handlowy.

To sie budowalo od jakiegos czasu juz, bylo chyba conajmniej pol roku przerwy w budowie, bo firma, ktora to budowala splajtowala w tym czasie i zanim ogloszono nowy przetarg, zanim na nowo wszystko zaczeli...
A co do biedronki: kiedys skladalam tam papiery, pracowala tam moja kolezanka (mozna powiedziec juz, ze byla kolezanka, bo od paru lat tak bardzo sie zmienila, ze ja w zasadzie nie chce jej znac)
W kazdym badz razie ona dala mi znac, ze potrzebuja kogos tam do pracy ale jeszcze nie wywieszono oficjalnie ogloszenia. Opowiedziala o mnie szefowej i umowila nas na spotkanie. Na rozmowie kwalifikacyjnej wszystko przebieglo bez problemu, od razu mi powiedziano, ze bede przyjeta, tylko ze to byl chyba styczen, a praca byla by od lutego. No ok, tyle czasu na bezrobociu bylam, ze te 2 tygodnie-miesiac dluzej majac 100% pewnosc, ze sie te prace dostanie-to mozna poczekac spokojnie. Miala kierowniczka do mnie zadzwonic jakos za pare dni, dokladnie mi miala dac znac od kiedy praca bedzie. Ale zapewniala mnie na rozmowie, ze miejsce na mnie czeka. I nie zadzwonila. Na pytanie kolezanki, dlaczego nie zostalam jednak przyjeta odpowiedziala: "bo nie"

(sory, ale ja szukam pracy powaznej i na powaznie a argument "bo nie" to jakbym rozmawiala ze zbuntowana nastolatka a nie z szefowa sklepu).
No ok, jakos szybko znalazlam inna prace wtedy, lepiej platna. A na moje miejsce przyjeta zostala osoba ktora nie ma zadnego doswiadczenia, wszystko czego sie dotknie to spier..li, na kasie non stop duze manko robila... Wszystko trzeba bylo po niej poprawiac. Pomyslalam sobie wtedy: "zamienil stryjek siekierke na kijek"...
Ale w tego typu marketach jak biedronka, lidl, netto nie chce pracowac. Pracowalam w lidlu i dziekuje za tego typu obozy pracy. Piec tysiecy rzeczy na raz kaza zrobic, rzucic niedokonczone jedno zadanie, brac sie za drugie, a potem opierdzielaja za to, zes tamtego nie dokonczyl...

Jako kasjer w markecie (ale wylacznie kasjer) mogla bym isc do pracy, choc mam juz tego przesyt, ale tylko na umowe o prace. Ostatnio na zlecenie przez posrednika pracowalam w realu. Stawka godzinowa 4,80 na poczatku a potem 4,65 zl (netto!!!) bo musieli wybierac: albo obniza nam stawki zeby sie utrzymac albo real rezygnuje z tego posrednika. A godzin przerabialismy... jakies 80 srednio, wiec srednio, jesli nie bylo manka, na miesiac zarobilam 300-350 zl w porywach 400 zl na reke!!