AgaPap pisze:Mój szwagier po praktykach w jakieś stołówce zakładowej przez wiele lat nie jadał w żadnych tego typu placówkach ani barach mlecznych. A po praktykach w zakładzie wędliniarskim do dzisiaj nie jada parówek, a kotlety mielone to tylko od mamusi

Po mniej więcej dwóch tygodniach na praktykach robotniczych, odwiedzili mnie rodzice wraz z dziadkiem moim ukochanym, purystą jedzeniowym wielkim. Przedstawiałam sobą obraz nędzy i rozpaczy, albowiem spałam mało, za to bawiłam się intensywnie

W każdym razie popadło i pracowałam w kuchni *
Była to paskudna praca, a głównie odstręczająca od jedzenia gdy było się po drugiej stronie okienka. Zupa kalafiorowa - kalafiory gotowało się (ot rzucało do gara), a ewentualne gąsiennice wybierało się łyżką cedzakową bo wypływały po ugotowaniu, bleee. Nie chcecie wiedzieć jak wyglądał w poniedziałek, przywożony w piątek ogromny blok mrożonych ryb, bo leżał sobie w balii od tegoż piątku do poniedziałku

I ten "zapach" z kuchni...No nie dziwne więc, że jedynym moim pożywieniem był suchy chleb, kalorii zaś i poweru dostarczały płyny
Przyjchali rodzice i zabrali mnie na obiad do restauracji, najlepszej w Łowiczu, co nie oznacza, że dobrej - ne,ne,ne. Ale podstawę stanowiła jedna rzecz - nie widziałam jak to robią

W każdym razie dokonaliśmy zamówienia, podano obiad i nagle, po jakimś czasie uderzyła mnie dziwaczna cisza wokół mnie. Podnoszę głowę znad talerza, przerywam łapczywe pożeranie i widzę wpatrzone we mnie ze zgrozą oczy rodziców i dziadka. Po chwili, milczenie przerwała skonsternowana mama - Kasiu, czy was tutaj nie karmią?
Eeeee, karmią, ale nie jem bo się brzydzę. Ach tak, zauważyła mama - bo nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że właśnie zjadłaś czwartą porcję?
W następstwie, mój ukochany dziadek przyjeżdżał prawie codziennie do Łowicza i zabierał mnie do restauracji na obiad. Pilnując, żebym zamawiała wyłącznie czyste kawałki mięsa co do których nie ma watpliwości (teoretycznie), że nikt ich przede mną nie konsumował
* do ZPOW poszłam za karę nieco później. Kucharki kradły i to bezczelnie, jedzenia brakowało, wszyscy się buntowali. Oczywiście gdy przyszło co do czego wystąpiłam tylko ja. No i pecha miałam bo kierowniczka, organizatorka praktyk też kradła
W zakładzie było śmiesznie, przyszłam karnie i zaraz jeszcze podpadłam, oczywiście damskim harpiom z produkcji. Dostawałam więc najgorsze możliwe roboty, ale koledzy mnie wyręczali. To z kolei doprowadzało do pasji przedstawicielki proletariatu, tzn chciałam powiedziec ludu pracującego miast i wsi

W końcu pilnowały głównie tego, żeby odganiać ode mnie kolegów. A ja się jakoś wymigiwałam. Aż w końcu sama "majstrowa" główna czy jak jej tam, wezwała mnie do najgorszej roboty w całym ZPOW, już gorzej być nie mogło - łapanie lecących z taśmy puszek z groszkiem zielonym

Upał, pot, smród, cholernie ciężkie kontenery i te pieprzone groszki, a jak się nie złapało to się blokowała tasma i była afera na powiat cały albo i województwo. O nie, ja nie chcę tego robić. Więc powiedziałam majstrowej - ja tego robić nie będę, to nie jest praca dla mnie. Powiedziałam to charakterystycznym dla siebie tonem więc aplauzu nie wzbudziłam, przeciwnie wrogość klasowa zaiskrzyła jak nigdy przedtem. O skończymy z tymi fanaberiami powiedziała z satysfakcją majstrowa. A ja na to - zwymiotuję niestety, z buzią wdzięcznie złożoną w ciup
Robić, nie wygłupiać się, zawrzeczała z satysfkacją majstrowa.
No to zwymiotowałam z wdziękiem do kontenera z puszkami

bo zawsze umiałam rzygać na zawołanie (i nie tylko rzygać

).
I się zrobił dym, babsko się przestraszyło, że mi się coś stało, odesłano mnie do lekarza i tak przez ostatnie 2 dni praktyk byłam już prawdziwą świętą krową
