Jak względne są cyferki. Po rozmowie z doktorem po rezonansie – gdy zabierał się za operowanie, w głowie huczało mi te cholerne 50% szans. I jeszcze ryzyko okołooperacyjne. Wydawało mi się to tak mało, cholernie chciałam usłyszeć, że to taki rutynowy zabieg (bo przecież żaden zator jakiśtam, tylko wymarzona w tej sytuacji ‘jedynie’ dyskopatia) i wszystko będzie super. Co druga operacja się nie udaje. Błagałam moce wszelakie, by Frajda nie była dziś ‘druga’. Doświadczeni lekarze, dobry sprzęt, przygotowani pacjenci – a tu tylko 50%. Te 50% na nie irracjonalnie było dużo większe, niż 50% na tak.
We łbie ‘pół na pół’, czymś się próbowałam zająć, stres i zmęczenie po dwóch bezsennych nocach robią z mózgu mielonkę mantrującą wbrew woli ‘co druga, co druga…’. Parę razy odebrałam milczący telefon, bo wyraźnie słyszałam, jak dzwoni. Psychoza, jak nic.
Po jakichś trzech godzinach patrzę na zegarek – upłynęło 12 minut. Zmusiłam się by założyć trampki i ruszyć na paręnaście km po lesie zutylizować adrenalinę.
Wracając, jak dochodziłam do auta – telefon. Znów omamy czy naprawdę? Naprawdę.
I nagle okazało się, że 50% to dużo. Dziś wystarczająco dużo. Że wszystko się udało. Teraz wszystko w łapach Frajdy, na ile da radę się zregenerować.
Nienawidzę podejmować ryzykownych decyzji, których skutki poniesie ktoś inny. Decyzji w materii, na której się nie znam.
Pierdylion zapisanych pytań na jutro. Dziś bez supła w podrobach z wywietrzonym łbem idę spać, w końcu spać. A Frajda już się regeneruje

.