Opowieść dwudziesta czwarta
„ Niebawem dowiedziałem się kim są ci niezwykli ludzie, którym przyszło towarzyszyć mi w drodze.
Nazywano ich Cyganami, a mieszkańcy wsi, przez które przejeżdżali patrzyli na nich z zaciekawieniem i z trwogą, zamykając domy i stajnie i zaganiając kury do kurników.
- Tabor, tabor jedzie ! – wołała dzieciarnia biegnąca obok wozów aż do miejsca za wsią, gdzie zatrzymywano konie.
Z wozów najpierw wysypywały się dzieci, a za nimi, dzwoniąc bransoletkami i kolczykami kobiety i dziewczęta.
Mężczyźni zaś wyjmowali z wozów miedziane kociołki, garnki i patelnie, po które wyciągały się ręce wieśniaków, a potem tabor ruszał w dalszą drogę. Na wozach liczono pieniądze, niewiadomo skąd pojawiały się kury i gęsi, odzywała się harmonia lub gitara…
A kiedy słońce zaczynało się chylić ku zachodowi szukano miejsca na kolejny popas…
Dzieci rozbiegały się w poszukiwaniu drewna na ognisko, a dorośli beztrosko wyciągali się na trawie.
Trzymałem się moich towarzyszy mając niezłomna pewność, że dzień po dniu zbliżam się do mojego miasta i choć każdej nocy mogłem wymknąć się z obozu i udać na samotną wędrówkę nie zrobiłem tego, bo byliśmy dziwnie do siebie podobni – kolorowi, bezdomni, niepewni kolejnego dnia…
Wieczorami siadałem poza kręgiem wyznaczanym przez ogień, słuchając pieśni i patrząc, jak córka Złotego kolczyka i Kolorowej Spódnicy tańczy w blasku płomieni…
Skwierczała przypiekana słonina, iskry strzelały w niebo, a ja – byłem szczęśliwy. Nie znaczyło to oczywiście, ze zapomniałem o swoich bliskich, wręcz przeciwnie – każdy dzień, każda noc zbliżały mnie do ukochanego miasta.
Któregoś razu – gdy wszystkie kociołki, garnki i patelnie zostały sprzedane, zdarzyło się cos dziwnego.
Kolorowa Spódnica usiadła przed wozem i z kieszeni fartucha wyjęła stare, zatłuszczone karty.
Pomyślałem, że za chwilę zasiądą do gry, tak jak to bywało w małym domku z werandą, ale…
- I co mnie czeka ? – zapytała młoda dziewczyna trwożnie rozglądając się dokoła.
- I co się boisz ?- zapytała Kolorowa Spódnica.
Nie przypuszczałem, że zna nasz język i nastawiłem uszu. Dziewczyna spojrzała na karty.
- Chciałabym…- zaczęła dziewczyna, ale Kolorowa Spódnica przerwała jej.
- Przełóż na trzy, od serca – powiedziała.
Dziewczyna przełożyła karty i wytarła rękę o sukienkę. Kolorowa Spódnica roześmiała się.
- Wiem, wiem, czego byś chciała .Bogatą być, szczęśliwą…
Kolorowa Spódnica chwyciła jej rękę i spojrzała na wnętrze dłoni.
- Ty jesteś z przeklętego miejsca, z mroku przychodzisz…Z domu, na który nie spogląda słońce…
Moje serce zadźwięczało jak dzwonek.
- Nie będziesz, nie będziesz …- zaśmiała się Kolorowa Spódnica – chyba, że zaprzesz się siebie…
Rozłożyła na ziemi karty i postukała w jedna z nich palcem.
- To ty, widzisz ? Za tobą krzyż, za tobą czarno…A tu, tutaj córka twoja…ona szczęśliwa będzie…Obok niej zwierzę się skrada, ono od śmierci ją ocali…
- A ja ? – dziewczyna tupnęła nogą. – a moje szczęście ?
- Tyś tutaj…Córka swojej ziemi, krew z krwi, zło ze zła…
Dziewczyna rozrzuciła karty nogą, a Kolorowa Spódnica roześmiała się w głos.
- A ty dalej losu zmienić nie chcesz…to niech będzie twardy dla ciebie…niech będzie…
Dziewczyna oddaliła się miotając przekleństwa i groźby, ale Kolorowa Spódnica trzy razy splunęła przez ramię, zebrała karty i otrzepała z trawy ubranie.
Wieczorem do obozowiska przybył człowiek w mundurze i wręczył Złotemu Kolczykowi urzędowe pismo.
Nie wiedziałem, co w nim było, ale tego wieczora przy ognisku panowało takie milczenie, ze słychać było syk płonących polan i trzask strzelających w niebo iskier.
Koło północy najstarszy z taboru wziął do ręki skrzypce.
Melodia, którą zagrały przejęła mnie lękiem – była dzika, pełna rozpaczy, z jedną fałszywą, jakby pękniętą nutą.
Wszyscy siedzieli dokoła ognie, w milczeniu, w ciszy, w której słychać było tylko zawodzenie skrzypiec.
Było w nim cos z porywistych wichrów jesieni, jęku drzew smaganych ulewą, trzasku płonących głowni i…wycia głodnych psów.
Słuchałem przejęty lekiem patrząc na tonące w mroku twarze ludzi, zaciśnięte usta, oczy płonące jak głownie…
Nad ranem ruszyliśmy w drogę, choć ognisko jeszcze tliło się resztką gałęzi.
Tabor ruszył w ciszy zostawiając za sobą las, w którym jeszcze nie zdążyły obudzić się ptaki…”