
Cudowny czarny dumny koczur. Klasyka czarnej koczurowatości, czyli jak dla mnie najpiękniejsza, najdoskonalsza wersja kota, jaka tylko być może. W dodatku to wszystko, co piszecie o Jego wujkowaniu młodocianym, niepewnym wszystkiego tymczasom. I to, że wychowałyście Go i tak bardzo kochałyście od 3-tygodniowej ziaby...



Mój najukochańszy Dziabu i umownie też Królewna Busiunia - choć jej daty urodzenia nikt nie zna - 30 maja skończą po 10 lat. Żabinsyn od urodzenia żyje o jednej działającej nerce, ostatnio wyniki znów się pogorszyły. Królewna od zawsze była wątła i przedelikacona na wszystko, właśnie odezwały się też te cholerne nerki. A ja na każdy najnieśmielszy podszept, że którekolwiek z nich mogłabym stracić, natychmiast wpadam w panikę, serce podchodzi mi do gardła, brakuje powietrza. Muszę momentalnie to "wyłączać", żeby z miejsca nie oszaleć. Bo też kocham tę dwójkę bardziej niż całą resztę i obrzydliwie faworyzuję - niestety tak jest i nic na to nie poradzę. Co byłoby ze mną i przede wszystkim z resztą moich ogonów, w tym z drugim z nich dwojga, gdybym któreś straciła??? Nie wiem. Bo nie ma takiej opcji. Ale kiedy odszedł tydzień temu Brucek Anji, a teraz Sopel, znowu uświadomiłam sobie, że niestety, k^&*a, jest taka opcja i jest ona całkiem realna, bo najukochańsze czarne koty wcale a wcale nie są wieczne


Nie umiem napisać nic, co mogłoby pocieszyć, wiem tylko, że po jakimś czasie boli już inaczej, znacznie spokojniej (27 maja minie rok od śmierci Glamcia[*], a 17 listopada 5 lat od dnia, kiedy odeszła Bidusia[*]) - ale Wy przecież też to wiecie, bo straciłyście już kiedyś Nitulkę[*]...