» Pt lut 15, 2008 20:04
Opowieść dwudziesta trzecia
„ Nagłe szarpnięcie pociągnęło bryczkę w tył, trzasnęła złamana oś, a koń zatańczył w miejscu.
Stał chwilę z opuszczona głową oddychając tak ciężko, że myślałem, że upadnie na ziemię…Faktycznie – słaniał się na nogach, ale gałęzie poszycia, które wplątały się w koła unieruchomiły skutecznie i bryczkę i konia…
Pomyślałem, że dopóki nie nadejdzie noc, kiedy będę mógł zrobić coś, by uwolnić konia jesteśmy skazani na łaskę i niełaskę losu.
W każdej chwili mogły doścignąć nas zdziczałe psy lub…napastnicy, jeżeli przeżyli spotkanie z psami…
Ludzie, którzy nadjechali przez rozciągającą się pod lasem łąkę niewiele mieli wspólnego z naszymi prześladowcami.
Jechali na oklep śmiejąc się i rozmawiając w nieznanym mi języku.
Kiedy zbliżyli się dostrzegłem, że mieli ciemne, jakby mocno opalone twarze, kolorowe ubrania, a jeden z nich miał w uchu …kolczyk.
Na początku pomyślałem o piratach, którzy na ilustracjach książek też nosili kolczyki, ale nie dostrzegłem, aby którykolwiek z nich nosił zakrzywioną szablę, lub miał drewnianą nogę.
W mgnieniu oka wyprzęgli konia i odprowadzili go na bok, tam, gdzie pozostawili swoje konie, a sami zaczęli przeszukiwać bryczkę.
Niestety – jedynym skarbem na jaki natrafili – byłem ja sam.
Para brązowych oczu zalśniła na d moją głową, a ich właściciel uśmiechnął się z aprobatą i zawołał coś do swych towarzyszy.
Podawano mnie sobie z rąk do rąk, oglądając, potrząsając, wycierając z kurzu szerokimi rękawami kolorowych koszul.
W końcu mężczyzna z kolczykiem wsadził mnie za koszulę i wskoczył na grzbiet swego wierzchowca.
Nie wiedziałem, kim byli ci ludzie, ale byłem pewien, że nie byli oni ani źli ani groźni.
Jadąc przez łąkę głośno śpiewali i z dumą spoglądali na srebrnego konia, który posłusznie biegł obok.
Byliśmy bezpieczni, nie musieliśmy obawiać się wygłodniałych psów, ani bandytów…
Nagle dotarł do mnie zapach dymu z ogniska i pieczonego mięsa.
Mężczyzna zeskoczył z konia i zawołał na kogoś.
Zatupotały bose nogi, zadźwięczały dziecinne glosy.
Mężczyzna rozpiął koszulę i podał mnie najbliżej stojącemu dziecku.
Rozczochrane, czarnowłose głowy wyciągnęły się ku mnie wśród okrzyków radości i zachwytu.
W końcu dziewczynka, która ani na chwilę nie wypuściła mnie z rąk mocno przytuliła mnie do siebie i pobiegła w stronę krytego płótnem wozu.
- Mama ! Mama ! – krzyczała, a ja nagle pojąłem, że to słowo brzmi tak samo w każdym języku, w ustach każdego dziecka…
Na widok kobiety, która wyjrzała z wozu zdziwiłem się ogromnie : nigdy dotąd nie widziałem bowiem tak dziwacznego stroju !
Kobieta miała na sobie szeroką spódnicę z kwiecistego materiału suto przetykanego złotą nicią, haftowaną bluzkę, a na jej rękach dzwoniły cienkie, złote bransoletki.
W opadające na plecy grube, czarne warkocze wplecione miała złote monety, a w uszach – ogromne kolczyki.
Powiedziała cos do dziewczynki i postawiła mnie na frędzlastej, barwnej chuście rozesłanej na podłodze wozu.
Przez resztę dnia do wozu co rusz zaglądały dzieci i każde z nas chciało mnie dotknąć, aż Kolorowa Spódnica i Złoty Kolczyk musieli je przegonić.
A na zewnątrz zaczynało się ściemniać. Czułem jak moje serce zaczyna bić coraz głośniej i jak swędzą mnie poduszeczki łap.
Na płóciennej ścianie zatańczył odblask płomieni, a w mroku odezwały się skrzypce. Ich melodia, dziwna, niespokojna a zarazem rzewna i smutna poruszyła mnie do głębi.
W jednej chwili powróciły wszystkie noce spędzone pod gwiazdami. Wstałem i wyprężyłem grzbiet.
Poczekałem, aż łapy odzyskają elastyczność i cicho wysunąłem się na zewnątrz.
Skradając się między wozami odlazłem konia świecącego srebrem miedzy czarnymi i kasztanowymi grzbietami.
Otarłem się o jego miękki pysk i poszedłem dalej.
Za kręgiem światła zakreślanym przez ogień rozciągał się mrok.
Uniosłem głowę i spojrzałem w niebo, ale lecące z ogniska iskry przesłaniały wszystko.
Pomyślałem, że teraz mógłbym uciec. Zniknąć, rozpłynąć się w mroku, tak, jakby nigdy mnie tu nie było.
Ale w ciągu ostatnich dni wydarzyło się tak wiele…zdążyłem już nauczyć się, że świat nie jest miejsce tak bezpiecznym, jak miasto, w którym niegdyś mieszkałem, że ludzie, którzy stają na mojej drodze nie przypominają tych, których kochałem…
Usiadłem na obrzeżu mroku i zapatrzyłem się w ogień. Jego ciepło miłe wnikało w moje futro, a goszczący w moim sercu smutek i żal powoli przemieniały się w pełne nadziei oczekiwanie.
Wiedziałem, gdzie znajduje się moje miasto i postanowiłem dotrzeć tam i czekać – aż wszyscy, których kochałem powrócą do domu.
Nie wiedziałem jednak, ze droga do domu okaże się tak długa – choć powinienem był przypuszczać, że igrający mną los nie zamierza pozostawić mnie w spokoju…
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!