Dziewczynka wraca z giganta!
Powrót do Krakowa to mieszanina nadziei i zwątpienia. Na warszawski peron pociąg wjeżdża z półgodzinnym opóźnieniem, a potem jest już tylko gorzej. W Krakowie jest godzinę później niż powinien. 135 zł za bilet, nie dają ciasteczka do herbatki (darmowej - jak określa to pan wózkowy) i jeszcze jedzie dłużej niż przed wojną (i to nie tą w Jugosławii)!

Włącza mi się opcja: mały awanturnik i idę do kierownictwa pociągu po potwierdzenie, że umowa cywilno-prawna w postaci zakupionego przeze mnie biletu nie została przez spółkę PKP Intercity dotrzymana. TŻ mnie studzi: pośpiesz się, dzwoniła sąsiadka, że obcego kota u siebie widzieli, kicialiśmy ale nic. Jeśli to ona to wyjdzie tylko do Ciebie.
Chrzanić umowę z niesłownym Intercity. Dopadam domu, chwytam latarkę i ślizgając się na butach dopadam domu sąsiada.
Widzieli kota koło oczka wodnego. Są ślady łapek, ale jakieś takie malutkie. Nadzieja kurczy się do podobnych rozmiarów.
Świecę latarką w kierunku przybudówki na drewno i łowię lustrzany blask kocich oczu. Wężowych. Nie do pomylenia, chociaż reszty nie widać. Mica! - wrzeszczę.
-Miaaaauuuaaaauuuaauuuuu - słyszę w odpowiedzi.
Wyłania się łepek. Szary!
-Miiiica - łkam prawie
-Miaaaaauuaaaaauuaauu - kot wyłania się w całej okazałości (no dobra, niestety po tygodniu głodówki słowo "okazałość" nie jest najbardziej adekwatne. Ale: "tę burzę włosów każdy zna, przy pyszczku łapki chwiejny gest, tak to Micunia, Micunia, Micunia jest". Taaaa, balet trwał już cztery dni. A dokładnie pięć.
Nie wiem czy mi nie zwieje, czy mam dopaść jej susem, czy podchodzić łagodnie, rzucam latarkę w śnieg i chwytam futro i kości. -Maułauuułauuł - skarży się biedny, opuszczony kot.
Wycałowuję futro, dziwiąc się jak ładnie pachnie. Chowam ją pod kurtkę, wycałowuję sąsiadów i biegnę do domu.
Banda Rudego urządza komitet powitalny. Co masz pod ogonem? Igliwie? Suuuuper.
Karmię ją delikatnie, w ilościach śladowych. Jest strasznie chuda, ale żwawa. I miziu i głasku. Tęsknota jest obopólna. Pieszczota jedną ręką jest potraktowane jako rażąca niesprawiedliwość. Koteczka ma dwa boki w końcu.
Podgryza mnie delikatnie w ramach rewanżu. I gada, gada bez ustanku. Ćwierka, gryząc chrupkę - grucha. I teraz śpi na swoim ulubionym miejscu.
A ja dziś w nocy znów mam na głowie norweską szlafmycę!
Dziękuję Wam za słowa otuchy. I szczęśliwego Nowego Roku!
