Jak by tu zacząć opowieść swą ...

najlepiej od początku !

.gif)
Będzie to dłuuuga opowieść - bo inaczej się nie dam rady odnieść do tematu - zobrazować co i jak.
Wprowadziłam się tutaj, gdzie obecnie mieszkam, gdzieś tak... około trzy lata temu.
Pod naszym blokiem ( centrum Krakowa ) kotów było w sumie niewiele, a dokarmiane naprawdę
no... na poziomie I ligi według
mła .
Ludzie tu w sumie mało upierdliwi dla kotów, jedni troszkę pomarudzą, no ale tak dla zasady, bo niektórzy lubią marudzić na każdy temat

No - ale nie krzywdzą !
Inni ( mniej liczni ) dokarmiają , w każdym razie, koty głodne nie bywają nigdy!
No i teraz ważna rachuba - na początku ( gdy się wprowadziłam ) było kotów tyle na stanie :
1. Rudas - kocurek niewielki ale i nie mały - kastrat - ufny i miły, witał się jak stęskniony kochanek.

2. Burasia pręgowana, leciwa - wysterylizowana, ufna i miła, głaski i witanie zawsze w jej opcji.

3. Druga Burawa ale tak bez prążków - ciemnopłowa , taki kolor "niewidoczny, maskujący w terenie" - ta dość nieufna - jak radziecki czekista

, bliżej niż na 2 metry do niej do dziś nie podejdę , ani nikt inny też.
Miniaturowa kotka - wygląda jak półroczny kociak - a jest tu przynajmniej 5 lat.
Ta też mówiono mi wysterylizowana - o tym za chwilę.
4. Srebrzynka - kotka biała, do połowy spodu, u góry srebrna jak srebro - po sterylce, nieufna , nie podchodząca, ale czekająca na papu.
5. Numero Uno - stary, niewykastrowany kocur, nazywałam go James Bond.
Dorodny macho

- bez połowy ogona, uszy poszarpane tak, że prawie ich nie było

, gigantyczny spokój
i pewność siebie

, ale nie podszedł zbyt blisko do człowieka - mierzył wzrokiem jak rewolwerowiec.
Nigdy nie uciekał jak burasia , tylko trzymał dystans - a potem spożywał łaskawie co mu podano.
Zawsze nieuchwytny !
Zawsze ! od lat nastu- do wycięcia "big cohones " mimo prób wielu - nici z tego !
Zawsze też ostentacyjnie leżący na środku trawnika, a wszelkie owczarki itp. omijały go dziiiiwnie

dużym łukiem, udając , że mają pilne sprawy po drugiej stronie trawniczka.
On już odszedł za TM - ze starości.
I teraz tak :
W tym roku pojawiły się pod naszym blokiem lisy ( konkretnie jedna lisica + dwa młode ) - lisy w centrum Krakowa . Dacie wiarę ?
Nie wierzyłam na początku, gdy pan dokarmiający ( ten o którym pisałam przy okazji spotkania
w trakcie dokarmiania

)
powiedział mi, że widział na oczy swe - jak lisica niesie w pysku , zwisającego

upolowanego, Naszego Rudzielca.

Ochroniarze z budynku na przeciw potwierdzili, iż lisy widują .
Potem zginęła starsza burasia - nie przychodzi już na papu - może sama odeszła za TM , a może...
Nie, nie chcę wiedzieć, lisów mi też żal , bo wiem , że natura matki karmiącej ma swoje prawa - no ale tych kotów, strasznie mi żal .
Zostały wydawałoby się teoretycznie dwa koty : bura-ciemnopłowa i srebrno - biała - te najbardziej nieufne , może dlatego
lisy nie dopadły ich...
A teraz hit :
Bura, miniaturowa, ciemnopłowa , "wysterylizowana?!"

ma dwa młode - widziałam na własne oczy, dlatego szczególnie mocno dokarmiam, buduję zaufanie i czaję się

na łapankę pierwszą w życiu.
Zaznaczam - odkąd tu jestem , ona nigdy młodych nie miała, przynajmniej nie widziałam ja- ani nikt inny . Cuud ?

Czy ki pieron ?
Łapankę chcę dla całej trójki !

Bogi wszelakie niech dopomogą !
Bura ponoć miała 4 młode , ale lisy...
Ciągle skubana przenosi maluchy - ale zaufała mi już na tyle , że jak idę skropiona walerianą ( pomysł autorski

nie wiem czy mądry ) i zanoszę jej i maluchom żarcie - to już nie spiernicza jak Szybki Lopez

i młode też - ciekawe, ale na dystans.
Dzwoniłam do fundacji "pewnej" - w sensie sprawdzonej i powiedzieli mi : klatkę łapkę wypożyczymy, małym dom znajdziemy , a kotka jeśli nie rokująca na oswojenie ( bo rzeczywiście dość dzika ) to po "ponownej sterylce " na ich koszt do wypuszczenia w miejscu bytowania. Budkę jej nawet jakoś w razie potrzeby wykombinuję.
Tak piękne wieści z fundacji, po tych trudnościach czytanych na forum to - jak dla mnie początkującej , że aż dziw

- w tym tygodniu zamierzam łapać , ale wcześniej raz jeszcze zadzwonię czy to wszystko prawda.
Aaaa- kociaki według panów ochroniarzy miały być dwa rude, ale na własne astygmatyczne oczy widziałam:
jeden rudy, jeden taki jak matka - matka niewiele większa do kociąt, łapki ma grubości mego palca serdecznego.
Nawet zdjęcia udało mi się zrobić - baaardzo nieostre bo z daleka - ale widać dokładnie mamę, rude kocię i co nieco klonika mamy ( trzeba wypatrzyć pod choinką ) na drugim zdjęciu ( kliknij powiększ ).
Rudy z miniaturową mamą :

Dwa kociaki rudego widać , bury w krzakach

No ! To teraz trzymajcie - kciuki czy co tam trzeba
- za łapankę kobiety !