Witajcie Kochani...
No i tak, jestem takiego samego zdania, co Wy...
Natomiast wszyscy dookoła mówią mi, że mam go wypuścić, a on zrobi co zechce...
Moi Rodzice, Brat, sąsiedzi, znajomi... Jedynie Mama skłania się bardziej ku mojej teorii, żeby go nie wypuszczać...
Jak napisałam wczoraj, z jednej strony racja...
Nie chciałabym go w niczym ograniczać...
Chciałabym, żeby miał teraz jak najwięcej szczęścia i tego, co kocha...
Z drugiej jednak strony...
Jeśli pójdzie i będzie chciał wrócić, ale poczuje się źle i nie będzie miał siły i będzie z tego powodu cierpiał...
Pomijając już moje uczucia...
Poza tym trudno nazwać Zuluska kotem wychodzącym.
Przez 5,5 roku swojego życia Zulek przebywał w domu, a wychodził jedynie w okresie letnim i tylko weekendowo.
Dopiero od roku mieszkamy w domku z ogródkiem, gdzie wychodzi, kiedy chce, ale też jest pod kontrolą.
Nigdy nie zostawał na noc na dworze. Zawsze meldował się max co 2 godz., a jeśli zdarzało się, że dłużej go nie było, to po moim wołaniu pokazywał się chociaż na chwilę informując mnie, że jest i że wszystko jest ok.
Dlatego nie wiadomo, jakby się zachował w takiej sytuacji...
Czy wróciłby czy też nie...
Może dla niektórych to dziwne, że po 3 godz. nieobecności Zuluska zaczęłam się denerwować i panikować...
Natomiast jak wyżej napisałam, on zawsze był pod kontrolą i nie można powiedzieć w pełni, że jest kotem wychodzącym.
Podobna sytuacja do wczorajszej nigdy nie miała miejsca. Jak wspomniałam, zawsze się meldował, albo dawał znak życia.
Dlatego wczoraj przeżyliśmy taki stres...
Po wczorajszym powrocie do domu widać było, że to wszystko bardzo go zmęczyło...
Spał mocnym snem jak po wielkiej, długiej wyprawie...
Dziś od rana zagląda do miseczek, ale zjada malutkie ilości.
W ostatnim czasie je mniej, niż na przykład jeszcze 2 tygodnie temu, ale ważne, że je.
Sił i mocy mu nie brakuje, bo jak się czymś zdenerwuje, to potrafi mocno pacnąć łapką
Nie garnie się specjalnie do wyjścia.
Choć jak przez dłuższą chwilę rozmawiałam z sąsiadką przy pół otwartych drzwiach, to poderwał się do wyjścia.
Niemniej jednak jakiekolwiek wyjścia będą w tej chwili tylko pod kontrolą, czyli na smyczy.
Nie lubi tego strasznie, ale nie mam innej możliwości niestety...
Nie wybaczyłabym sobie, gdyby poszedł sobie gdzieś, chciał wrócić i nie miał siły...
Tak bardzo chciałabym, żeby nasze życie było jak dawniej...
Żeby Zulusiątko było zdrowe i pełne sił szczęśliwie biegało po trawce...
Uzmysłowiłam sobie ostatnio, że nawet nie wiem, kiedy była wiosna, lato za chwilkę się już kończy...
Tyle już czasu walczymy o życie...
Cały czas jeszcze w sercu mam nadzieję, że nastąpi jakiś cud...
Codziennie powtarzam i sobie i Zuluskowi, że guz w końcu zniknie i będzie zdrowy...
Miłego dnia Kochani...
