Po sobotniej wizycie w schronisku w niedzielę obudziłam się z głośnym wyciem. Koniec, kręgosłup odmówił posłuszeństwa. Cały dzień przeleżałam i zaobserwowałam m.in. że Georg ocipciał już chyba do końca. Przylepka, plasterek, miziaj mnie, przytul, weź na rączki

i tylko raz mnie ugryzł

co prawda trochę sobie zasłużyłam, bo usiłowałam go potargać na czole
Klemcik pcha się na kolana i nie daje zrzucić słowem ani gestem, co jest jednak nieco upierdliwe przy mojej przypadłości chorobowej, bo nie jestem w stanie podnieść ręki, na której leży puchate 5 kg...
Tak więc była tzw. "niedziela w garnizonie", tj. ja na kanapie, jęcząca od czasu do czasu, Klemens na mnie, Georg na oparciu i TŻ donoszący kolejne kubki herbaty
namiary na różnych konsultantów mi się sypią drzwiami i oknami - bardzo dziękuję Gosiaa
chciałam się zapisać do poradni, zadzwoniłam, kazali przyjechać ze skierowaniem i dowodem osobistym. W piątek po pracy, śnieg wali, śnieżynki wielkości dłoni lecą, ślisko jak cholera, telepię się przez miasto do tej przychodni, a tam... recepcja do 15.00
czy to jest normalny kraj? muszę się zwolnić z pracy żeby się zapisać na wizytę, która w najlepszym przypadku odbędzie się za miesiąc ?
poddałam się, nie lubię tego robić, ale dziś znów zadzwoniłam do tej koleżanki, co pracuje w szpitalu, Elka obiecała, że wyskoczy z pracy i poleci do tej poradni i mnie zapisze. Wysłałam skierowanie i ksero dowodu faksem. Dobrze, że ta poradnia na terenie szpitala...