Paskud leje. Nie, nie psa
(no dobra, psa też, ale niezbyt często i bez nadmiernego entuzjazmu; w sumie odpuściła znęcanie się nad kundlem i teraz tylko od czasu do czasu pokazuje, gdzie jego miejsce), tylko tak ogólnie, po domu. Mój = swój pokój szczęśliwie oszczędza

, ale w najmniejszym zdarza jej się nagminnie, a sporadycznie również w pokoju mojego brata - wczoraj załatwiła mu telefon

- i w kuchni.
Bo ruja.
Serio dużo bym dała, żeby kocica mi nie śpiewała za utraconym dziewictwem, tfu, brakiem możliwości utraty tegoż

. Myślę, że zawodzi głównie na tle psychologicznym - nie wiem, co na to medycyna, ale fakt faktem, że menda czterokrotnie dostała rui w zasadzie natychmiast, i za każdym razem, przy wizycie mojego brata.
Wycie jako takie mi specjalnie nie przeszkadza (można się przyzwyczaić... powiedzmy

), przytulanie do butów olewam, miłość do całego świata ma swoje zalety (choć Kazan wydaje się
odrobinę zdeprymowany, gdy Paskud go obwąchuje albo się ociera). Ale: po pierwsze
primo rytuały zalotów kosztują mnóstwo energii,
ergo - osłabiają odporność; po drugie
primo kocia kamasutra na stole czy łóżku to
nie jest coś, o czym śnię po nocach (i mam nadzieję, że nie zacznę!

); po trzecie
primo teraz doszło lanie. No niefajnie. Teraz coś mi się jarzy, że przy włączonym feliway'u
chyba nie darła ryja. Bo ja wiem, może zamówię?
Przy okazji: Czy jest ktoś chętny do wyjaśnienia zakochanej parze, że:
1. Oni NAPRAWDĘ nie powinni się rozmnażać, dla dobra świata i gatunku.
2. Nawet gdyby nie mieli wad (psychicznych) dyskwalifikujących w nawet najbardziej tolerancyjnej hodowli, to i tak nic z tego nie będzie, więc niepotrzebnie marnują czas oraz energię, wywołując na dodatek u mnie uraz emocjonalny?

Bulwę utłukę. Znowu ukradł saszetkę brązowego cukru. Czy cukier kotom szkodzi?
Surową cukinię żrą. Duszoną zresztą też.